Moi rodzice powiedzieli mi, że na dorocznym rodzinnym wyjeździe „nie będzie dla mnie wystarczająco miejsca”. Potem zaprosili 118 osób. Całe moje sześcioro rodzeństwa, ich rodziny, teściów, a nawet kuzynów i przyjaciół. Nie powiedziałem ani słowa. Zamiast tego podjąłem działanie. Dziewięć godzin później moja mama krzyczała… – Page 2 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Moi rodzice powiedzieli mi, że na dorocznym rodzinnym wyjeździe „nie będzie dla mnie wystarczająco miejsca”. Potem zaprosili 118 osób. Całe moje sześcioro rodzeństwa, ich rodziny, teściów, a nawet kuzynów i przyjaciół. Nie powiedziałem ani słowa. Zamiast tego podjąłem działanie. Dziewięć godzin później moja mama krzyczała…

Prawdziwy, zaskoczony śmiech.

Wbiło się prosto w mój układ nerwowy. Zeszłam ze sceny, napęczniała, jakbym połknęła roje.

Od razu się uzależniłem.

Minęły miesiące, zanim powiedziałam o tym komukolwiek z rodziny. Do tego czasu występowałam już dość regularnie. Nic wirusowego, nic wielkiego, ale prawdziwi ludzie, prawdziwy śmiech, prawdziwe występy. Czułam się, jakbym należała tylko do siebie.

Nadal pamiętam noc, kiedy o tym wspomniałem.

Siedzieliśmy po rodzinnej kolacji w domu moich rodziców w Ohio, tym samym domu, z magnesem na flagę krzywo przyklejonym do lodówki i pianinem zajmującym więcej miejsca niż kanapa. Tata opowiadał jakąś historię po raz trzeci, a każdy odgrywał swoją zwykłą rolę – ścieżka dźwiękowa śmiechu, hypeman, refren z przewracaniem oczami.

Odchrząknąłem.

„No więc, trochę komediowałem” – powiedziałem.

Mrugnęli.

„Lubisz… oglądać?” zapytała moja młodsza siostra, uśmiechając się ironicznie.

„Występuję” – powiedziałem. „Standup. W małym klubie w centrum”.

Mój brat się roześmiał. „Ty? Na scenie?”

„No cóż, to nie stadion” – powiedziałem. „To głównie lepkie podłogi i przeterminowane piwo, ale tak. Scena”.

Znów się roześmiali. Nie do końca okrutnie. Raczej tak, jakbym powiedział, że dołączyłem do programu kosmicznego w centrum handlowym.

„Nigdy nie byłeś zabawny” – powiedziała mama łagodnie, tak jak ktoś mógłby ci powiedzieć, że nie każdy ma zostać pilotem. „Ale to miłe. Dobrze mieć hobby”.

Chciałem wierzyć, że to tylko zaskoczenie. Że jak zobaczą mój występ, to zrozumieją. Będą dumni. Może w końcu zdrapią tę nieśmieszną etykietkę z mojego identyfikatora.

Więc ich zaprosiłem.

Wybrałem dobry koncert – piątkowy wieczór, przyzwoita frekwencja, wspierająca publiczność. Założyłem nowy top, wyćwiczyłem swój występ na śmierć i pojawiłem się wcześniej, żeby zająć miejsca. Zająłem miejsce w rzędzie z przodu, wieszając kurtkę na krześle jak flagę oznaczającą terytorium.

Ludzie zaczęli się gromadzić. Para, która już mnie widziała, pomachała. Ktoś pochwalił moje buty. Sala powoli, ale systematycznie się zapełniała.

Ciągle sprawdzałem drzwi.

Aż do momentu, gdy gospodarz wypowiedział moje imię.

Nikt nie przyszedł.

Nie moja mama. Nie mój tata. Ani jedno rodzeństwo.

Gdy podszedłem, poczułem coś – nie cios, ale jak odkurzacz. Jakby ktoś otworzył drzwi i całe powietrze z pokoju wyleciało naraz.

Ale się uśmiechnąłem. Zacząłem od spontanicznego tekstu, wywołałem śmiech, znalazłem rytm.

I rozwaliłem go.

Tej nocy podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że ​​nie śmiała się tak od miesięcy. Jakiś facet zapytał, gdzie mnie znaleźć w internecie. Powinnam była wrócić do domu na czystej adrenalinie.

Zamiast tego, w mojej głowie było tylko puste miejsce w trzecim rzędzie, które zarezerwowałem dla mojej mamy.

Ktoś kiedyś powiedział, że komicy rozśmieszają innych, podczas gdy oni sami płaczą w duchu. Tej nocy poczułem się wyjątkowo trafnie.

Potem przestałem ich zapraszać. Nie ze złości. Z samozachowania.

Nigdy więcej o to nie pytali.

Czasami ktoś wspominał o nowej piosence, którą wydali, albo o krewnym, który zarezerwował trasę koncertową, a potem ktoś inny mówił: „Clara ma swój mały talent komediowy”, jakbym w weekendy robiła na drutach czapki dla wiewiórek.

Uśmiechałem się. Kiwałem głową. Śmiałem się z ich żartów.

W środku coś stwardniało.

Przestałem mieć nadzieję, że się pojawią. Przestałem oczekiwać, że puentą będzie cokolwiek innego niż ja.

Kiedy więc mama powiedziała, że ​​na rekolekcjach nie ma wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich, odłożyłam to w myślach do tej samej szufladki, co wszystko inne — rozczarowujące, ale nie zaskakujące.

Dopóki nie zobaczyłem ujęcia z drona.

Dopóki nie policzyłem.

Sto osiemnaście osób.

I za mało miejsca dla mnie.

Nie planowałem tego, co będzie dalej. To ironia. Albo ludzka strona. A może po prostu ta część, na której rozwikłaniu terapeuci dobrze zarabiają.

Tego wieczoru, po powrocie od Mii, podgrzałam w mikrofalówce resztki jedzenia, których nie czułam smaku, usiadłam przy moim małym stoliku jadalnym przy oknie i otworzyłam laptopa.

Kursor mrugał do mnie z pustego dokumentu, jakby stukał stopą.

Spojrzałem na nią.

Dwadzieścia minut później zacząłem pisać.

To nie był mój typowy rodzaj humoru. Nie był wypolerowany. Ani trochę, ani trochę.

To było uczciwe.

Następnego wieczoru miałem set w klubie. Miałem zaprezentować swój typowy materiał – niezręczne historie o randkach, moją teorię, że mleko owsiane smakuje jak roztopiona tektura, moją tyradę o ludziach, którzy mówią „wróćmy do tematu”, jakby rzucali starożytne zaklęcie.

Ale kiedy wywołali moje nazwisko, zostawiłem notatki w torbie.

Wyszłam na scenę, mając przy sobie tylko to, co zostało we mnie wyrzucone.

Poprawiłem mikrofon, spojrzałem na niewyraźne sylwetki ludzi popijających drinki i powiedziałem: „Większość komików zaczyna występować stand-upowo, bo ich rodziny śmiały się z ich żartów”.

Kilka osób skinęło głowami.

„Zająłem się stand-upem, bo mój nigdy tego nie robił. W ogóle.”

Fala śmiechu.

„Właściwie stworzyli dla tego osobną kategorię” – kontynuowałem. „Żart o Clarze. Wiecie, taki żart o tatusiu, ale bardziej złośliwy i najwyraźniej zaraźliwy. W moim domu, jeśli opowiedziałeś kiepski żart, to nie była to tylko klapa, tylko skandal na całego. Powinienem był nakręcić własny dokument – ​​Dziewczyna, która nie była zabawna”.

Ten dostał przerwę na oklaski.

Więc kontynuowałem.

Opowiadałam o tym, jak całe moje rodzeństwo potrafiło śpiewać, jak nawet maluchy miały lepsze wyczucie rytmu ode mnie, jak byłam właściwie wyznaczoną osobą na widowni. Rodzinną kobietą, która rozkręca atmosferę, bez zbędnego rozgłosu.

Wtedy to powiedziałem.

„W zeszłym tygodniu moi rodzice powiedzieli mi, że nie ma dla mnie wystarczająco miejsca na dorocznym rodzinnym wyjeździe.”

W pokoju zapadła cisza, jakby odruchowo.

„Następnie zaprosili sto osiemnaście osób.”

I oto był – pełen wybuch śmiechu i westchnienia. Moja ulubiona reakcja.

„No więc tak” – powiedziałem, pozwalając mu zawisnąć w powietrzu. „Chyba nie było wystarczająco dużo miejsca. Nie w ośrodku. Po prostu w ich pojęciu, kto tu pasuje”.

Wylądowało.

Wszystko.

Zeszłam ze sceny przy owacji na stojąco, ale nie czułam się triumfalnie. Czułam się, jakbym wyrwała drzazgę, która ropiała mi pod skórą od lat. Bolało. Ale w końcu mogłam oddychać.

Następnego ranka o 7:03 zadzwonił mój telefon.

Na ekranie pojawiło się imię mojej matki.

Pozwoliłem, aby odezwała się poczta głosowa.

Zadzwonił ponownie.

I jeszcze raz.

Przy piątym połączeniu ciekawość zwyciężyła.

„Halo?” odpowiedziałem.

Nie przywitała się. Nie zatrzymała się.

„Jak śmiecie” – syknęła, jakby czekała całą noc, żeby móc to powiedzieć.

„Dzień dobry tobie również” – powiedziałem, wpatrując się w sufit.

„Nie waż się być lekkomyślny” – warknęła. „Ktoś widział twój mały show. Powiedzieli nam, co powiedziałeś. Upokorzyłeś nas”.

Nie, wszystko w porządku?

Nie. Dlaczego nam nie powiedziałeś, że tak czujesz?

Przejdźmy prosto do kryzysu PR-owego.

„To był dziesięciominutowy występ” – powiedziałem. „Nie wymieniałem nazwisk”.

„Nie musiałeś” – odkrzyknęła. „Wszyscy wiedzą, kim jesteśmy. Twoje rodzeństwo musi chronić swoją reputację. Wpędzasz nas w kłopoty tylko dlatego, że nie postawiłeś na swoim”.

„Masz na myśli tylko dlatego, że mnie nie zaproszono?” – zapytałam beznamiętnym głosem. „Czy nadal udajemy, że to się nie wydarzyło?”

Cisza.

„Wiesz, co powiedział twój brat?” – kontynuowała. „Powiedział, że może stracić przez to koncert. A twoja siostra jest przerażona. Ludzie nazywają ją w internecie oszustką”.

„Więc mówisz, że ludzie mi uwierzyli” – powiedziałem.

Więcej ciszy.

„Rozumiem” – mruknąłem.

Rozłączyła się.

Nie płakałam. Nie krzyczałam.

Poczułem coś zimniejszego. Zimno, które ogarnia cię, gdy w końcu akceptujesz, że prognoza się nie zmienia.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

5 PRODUKTÓW ŻYWNOŚCIOWYCH, KTÓRE ODBLOKUJĄ TĘTNICE I WALCZĄ Z CHOLESTEROLEM

😴 3. Zmęczenie i osłabienie W przypadku uszkodzenia nerek nerki produkują mniej erytropoetyny — hormonu, który pomaga w produkcji czerwonych ...

Biszkopt bez masła – lekki, puszysty i pyszny!

✨ **1 opakowanie proszku do pieczenia (16 g)** 🍋 **Skórka otarta z 1 cytryny** lub 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego 👩‍🍳 ...

Kotlety jajeczne

Stopniowo dodawaj mąkę i tartą bułkę, mieszając ciągle, aż uzyskasz jednolitą masę o konsystencji gęstego ciasta.Rozgrzej olej na patelni na ...

Leave a Comment