Moi rodzice powiedzieli mi, że na dorocznym rodzinnym wyjeździe „nie będzie dla mnie wystarczająco miejsca”. Potem zaprosili 118 osób. Całe moje sześcioro rodzeństwa, ich rodziny, teściów, a nawet kuzynów i przyjaciół. Nie powiedziałem ani słowa. Zamiast tego podjąłem działanie. Dziewięć godzin później moja mama krzyczała… – Page 5 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Moi rodzice powiedzieli mi, że na dorocznym rodzinnym wyjeździe „nie będzie dla mnie wystarczająco miejsca”. Potem zaprosili 118 osób. Całe moje sześcioro rodzeństwa, ich rodziny, teściów, a nawet kuzynów i przyjaciół. Nie powiedziałem ani słowa. Zamiast tego podjąłem działanie. Dziewięć godzin później moja mama krzyczała…

Moje gardło paliło w ten głupi, zdradziecki sposób, który pojawia się, gdy ciało wie, że zaraz się rozpłaczesz, zanim jeszcze mózg zdąży nadążyć.

Ostrożnie złożyłem list i wsunąłem go z powrotem do koperty.

Nikomu nagle nie wybaczyłam.

Ale coś w splątanym węźle w mojej piersi rozluźniło się.

Nie wszyscy, powiedział cichy głosik. Nie wszyscy wybrali żart zamiast ciebie.

Oczywiście, dostawałem też e-maile od ludzi, którzy twierdzili, że zrujnowałem życie moim rodzicom i żądali, żebym przeprosił ich przed kamerą.

Jeden z tematów wiadomości brzmiał: TY POTWORZE.

Inne: Potrzebujesz Jezusa.

Ktoś inny zasugerował, że powinnam być wdzięczna rodzicom, że „zależało im na zorganizowaniu miłego wydarzenia rodzinnego”, jakby wykluczenie było językiem miłości.

A gdzieś pośród tego całego szumu znajdowały się wiadomości, które wszystko wytrąciły z równowagi.

Jak ta od trzydziestoośmioletniego faceta z Nebraski.

Temat: Twój zestaw mnie rozwalił (w dobrym tego słowa znaczeniu).

Pisał o tym, jak był niesportowym dzieckiem w rodzinie, której obsesją był sport, i o tym, jak za każdym razem, gdy coś go ekscytowało, ktoś opowiadał żart, wszyscy się śmiali, a urządzenie umierało na kuchennym stole.

„Nie trzymałem gitary w ręku od dziesięciu lat” – napisał. „Po obejrzeniu twojego filmu poszedłem do szafy, nastroiłem tę zakurzoną gitarę i zagrałem po raz pierwszy. Bolały mnie ręce. To było straszne. To było wspaniałe”.

Albo kobieta z Teksasu, która mówiła, że ​​jest „wyznaczoną opiekunką do dzieci” na każdym rodzinnym spotkaniu, nigdy nie pojawiając się na zdjęciach, zawsze tuż poza kadrem.

„Myślałam, że jestem jedyną osobą, która czuje się jak duch z identyfikatorem” – powiedziała.

Wiadomości te mnożyły się szybciej, niż ilość nienawiści.

Na każdego YOU ​​MONSTERA przypadało dwadzieścia osób mówiących: „Sprawiłeś, że poczułam się mniej samotna”.

Trasy koncertowe odbywały się falami.

Najpierw kluby komediowe, które już mnie zarezerwowały, nagle zachwycone, że mogą pod swoim nazwiskiem wkleić „Jak widać na TikToku!”. Potem pojawiły się większe sale, wspólne występy, takie, gdzie dostaje się pokój gościnny, a nie przerobiony schowek.

Nauczyłem się, jak spakować walizkę, która wytrzyma ograniczenia dotyczące bagażu podręcznego i wahania nastroju w zależności od pogody. Dowiedziałem się, które lotniska oferują przyzwoite jedzenie, a na których o 22:00 trzeba jeść czerstwe precle. Nauczyłem się, że niektórzy ludzie zawsze rozpoznają cię, gdy kupujesz żenujące przekąski.

„Hej, ty jesteś tą dziewczyną od odwrotu!” – szepnął kiedyś agent TSA, uśmiechając się promiennie, jakbyśmy byli współspiskowcami.

Uśmiechnąłem się. „To jeden ze sposobów, żeby to ująć”.

Skinął głową w stronę mojej karty pokładowej. „Cóż, trzymam za ciebie kciuki. Moi kuzyni wciąż są wściekli, że przestałem chodzić na nasz zjazd. Zaczęli pobierać „opłatę za udział”.

„Opłata za… uczestnictwo?”

„Dwadzieścia dolców za głowę” – powiedział. „Żeby zapłacić za… uwaga… te specjalne osłony na kubki”.

Oboje się zaśmialiśmy.

Na scenie historia się rozwijała.

Kości pozostały te same — wykluczenie, linia „brak miejsca”, sto osiemnaście osób — ale krawędzie zmieniły się wraz ze mną.

Przez pierwsze kilka miesięcy było ostro. Wściekle. Rzucałem puenty, jakbym chciał coś udowodnić, zarówno sobie, jak i publiczności.

Później zrobiło się ciszej.

Miejscami smutniejsze.

W innych przypadkach zabawniejsze.

Zacząłem wplatać w to drobniejsze momenty — wykres, który „nie mógł zmierzyć” mojego talentu, wujek, który nazwał mnie „szumem w tle” w domu pełnym śpiewaków, puste miejsce na otwartym mikrofonie.

Ludzie nadal się śmiali.

Oni także płakali.

Nie byłem do tego przyzwyczajony.

Pewnej nocy w Chicago, po koncercie w małym teatrze, który pachniał historią i rozlał piwo, do stoiska z gadżetami podeszła dziewczyna po dwudziestce. Miała rozmazany eyeliner w ten właśnie, zamierzony, fajny sposób i dżinsową kurtkę pokrytą przypinkami zespołów.

„Hej” – powiedziała. „Moja mama kazała mi dziś nie przychodzić, bo powiedziała, że ​​twoje rzeczy są »antyrodzinne«”.

„Och” – powiedziałem. „Ojej?”

Uśmiechnęła się szeroko. „Tak. Więc kupiłam dodatkowy bilet i dałam go jakiejś przypadkowej kobiecie w kolejce, która nie mogła sobie na niego pozwolić. Pomyślałam, że gdzieś musi pożyć ta rodzinna energia”.

Śmiałem się tak głośno, że prawie upuściłem marker.

Spoważniała. „Dziękuję, że powiedziałeś na głos tę cichą część” – dodała. „Nadal mieszkam w domu. Nie mogę jeszcze całkowicie zrezygnować z kontaktu. Ale słuchając, jak o tym mówisz, czuję, że nie jestem szalona, ​​bo chcę… czegoś innego”.

„Chęć pokoju nie oznacza, że ​​jesteś niewdzięczny” – powiedziałem.

Szybko skinęła głową, jakby próbowała przyswoić sobie słowa przez skórę.

„W każdym razie” – powiedziała, cofając się. „Jeśli twoi rodzice będą kiedyś potrzebować „opłaty za udział” na następne rekolekcje, powiedz im, że kazałam ci wysłać rachunek”.

Schowałem tę kwestię. Użyłem jej w koncercie trzy wieczory później.

To zabiło.

Nie wszyscy w moim życiu rozumieli, co robię.

Mia na przykład mnie kochała, ale miała też dwie bardzo bliskie siostry, z którymi codziennie rozmawiała przez FaceTime.

„Rozumiem, dlaczego jesteś wściekły” – powiedziała pewnego popołudnia, gdy szliśmy przez Prospect Park z kubkami kawy w dłoniach. W powietrzu unosił się zapach skoszonej trawy i budki z hot dogami. „Po prostu… sama nie wiem. Nie wyobrażam sobie, żebym tak długo nie rozmawiała z rodziną”.

„Nie musisz sobie tego wyobrażać” – powiedziałem lekko. „Możesz po prostu zalogować się na czacie grupowym, gdzie faktycznie cię uwzględnią”.

Skrzywiła się. „Cios poniżej pasa”.

„Celny cios” – poprawiłem.

Kopnęła kamyk. „Myślisz czasem o… sama nie wiem… zadzwonieniu do nich? Nie po to, żeby przeprosić” – powiedziała szybko. „Po prostu… żeby zobaczyć?”

„Co widzisz?”

Otworzyła usta, zamknęła je i wzruszyła ramionami.

„Ludzie się zmieniają” – spróbowała.

„Jasne” – powiedziałem. „Niektórzy. Powoli. Kiedy chcą. I zazwyczaj nie dlatego, że pokazałeś im lustro w internecie”.

Skinęła głową i przygryzła wargę.

„Po prostu nie chcę, żebyś obudził się w wieku pięćdziesięciu lat i żałował, że nie spróbowałeś.”

Przestałem chodzić.

Ona też się zatrzymała.

„Mia” – powiedziałam. „Próbowałam przez dwadzieścia cztery lata. Próbowałam śmiać się z żartów. Próbowałam się kurczyć. Próbowałam zapraszać ich na moje występy. Próbowałam pytać, czy przyjdą następnym razem. Próbowałam być spokojna. Próbowałam niczego nie potrzebować”.

Spojrzała na mnie, jej oczy lekko zabłysły.

„Nie obudzę się w wieku pięćdziesięciu lat i nie będę żałować, że nie zrobiłam większego wysiłku, by stać się niewidzialną” – dokończyłam.

Pies przebiegł obok nas, ciągnąc smycz, a właściciel go gonił. Dzieciak obok krzyczał z zachwytu na widok pałeczki do baniek mydlanych. Gdzieś facet z gitarą miażdżył piosenkę Johna Denvera.

Mia westchnęła. „Sprawiedliwie” – powiedziała cicho.

Trąciła mnie ramieniem. „A tak przy okazji, możesz zajmować w moim życiu tyle miejsca, ile chcesz. Zrobię ci nawet laminowaną plakietkę z imieniem”.

„To odważne z twojej strony, że zakładasz, że bym to założyła” – powiedziałam.

Poszliśmy dalej.

Terapia również pomogła.

W końcu znalazłam terapeutę, który nie zadawał od razu pytania: „Czy próbowałaś wybaczyć?”, gdy wspomniałam o rodzinie.

Nazywała się dr Patel, a w jej gabinecie znajdował się dyfuzor, z którego zawsze unosił się delikatny zapach pomarańczy, oraz regał pełen książek w rodzaju „Dorosłe dzieci emocjonalnych magików”.

„Opowiedz mi o zwrocie ‘za mało miejsca’” – powiedziała podczas naszej drugiej sesji, lekko stukając długopisem w notes.

„To kłamstwo” – powiedziałem natychmiast.

„Jak to?”

„Cóż, fizycznie było wystarczająco dużo miejsca” – powiedziałem. „To oczywiste. Sto osiemnaście miejsc. Miejsca na identyfikatory. Miejsca na koszulki z nadrukiem”.

„A jednak” – powiedziała.

„A jednak” – powtórzyłem.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.

„Myślę, że ‘za mało miejsca’ to był kod” – powiedziałem w końcu.

“Dla?”

„Bo »nie jesteś wart, żeby cokolwiek dla ciebie zmieniać«” – powiedziałem. „Bo »twoja obecność nie dodaje wystarczająco dużo, żeby usprawiedliwić wszelkie niedogodności, które sobie wyobraziliśmy w naszych głowach«. Bo »nie pasujesz do obrazu, jaki chcemy kreować«”.

Powoli skinęła głową.

„Czy kiedykolwiek próbowałeś zająć miejsce?” – zapytała.

Pomyślałam o miejscu przy otwartym mikrofonie, koszulkach z rekolekcji, rozmowie telefonicznej, w której zapytałam, czy w tym roku wydarzy się coś ciekawego, i zgodziłam się na „ograniczenie tego do minimum”, niczym prognozę pogody.

„Czasami” – powiedziałem. „Raz czy dwa. Ale za każdym razem ktoś zażartował. Albo zignorował to. Albo zachowywał się, jakbym prosił o traktowanie VIP-a, a nie o… krzesło”.

„I czego się z tego nauczyłeś?”

„Że łatwiej mnie było kochać w tle” – powiedziałem. „Dopóki klaskałem w rytm i nie wchodziłem w kadr”.

Ponownie stuknęła długopisem.

„A teraz?”

Pomyślałem o kobiecie z Chicago. O agencie TSA. O facecie z wskrzeszoną gitarą.

„Teraz dowiaduję się, że świat tak naprawdę jest pełen ludzi, którzy nie potrzebują, żebym zniknęła, żeby oni mogli zabłysnąć” – powiedziałam.

„To brzmi jak postęp” – powiedziała.

„Tak mi się wydaje” – przyznałem.

Doktor Patel się uśmiechnął.

„Postęp często wygląda jak siedzenie na kanapie w bluzie z kapturem” – powiedziała. „Ludzie mylą ciszę z regresją. Ale czasami to właśnie tam następuje przeprogramowanie”.

Myślałem o mojej kanapie, mojej bluzie z kapturem i mojej podstawce w kształcie flagi.

„Wiele tam przerobiłem” – powiedziałem.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Ta ‘Minty Dream Bark’ to świąteczny faworyt. Zrobiłam ją 3 razy w tym tygodniu i nikt nie uwierzy, że potrzeba tylko 4 składników!

FAQ 1. Czy mogę użyć innych smaków niż mięta? Tak! Możesz zastąpić miętę innymi ekstraktami, np. pomarańczowym lub waniliowym, aby ...

Picie go dwa razy dziennie przez tydzień sprawia, że ​​tłuszcz na brzuchu znika

Jeśli spożywane jedzenie pozostaje w trawieniu przez długi czas, powoduje to przybieranie na wadze. Z tego powodu nie stosuj niczego ...

Ciasto orzechowa krówka

Schłodzoną śmietankę kremówkę ubić z serkiem mascarpone oraz z cukrem pudrem wymieszanym ze śmietan-fixem na puszystą masę. Na dnie formy ...

Szarlotka z waniliowym budyniem – smak dzieciństwa na nowo

Szarlotkę najlepiej podać na ciepło, ale także na zimno smakuje wyśmienicie. Można ją podać z bitą śmietaną lub gałką lodów ...

Leave a Comment