„Od dziewiątej do trzeciej nad ranem, od czwartku do niedzieli” – powiedział. „Jesteś pewien, że dasz radę i z tym, i ze szkołą?”
„Dam sobie radę” – powiedziałem, bo zawsze tak robiłem.
Moje życie skurczyło się do ponurej rutyny. Pobudka o ósmej. Zajęcia od dziesiątej do czwartej. Nauka w bibliotece do siódmej. Do Ruby’s o ósmej trzydzieści. Praca do trzeciej. Powrót do domu półprzytomny. Kłaść się spać o czwartej. Pobudka o ósmej. I tak w kółko.
Między zajęciami, odrabianiem lekcji i pracą spałem średnio cztery godziny na dobę. Czasami mniej. Oczy miałem wiecznie zaczerwienione, ręce trzęsły mi się, gdy próbowałem robić notatki, a mózg czułem się, jakbym brodził w mokrym cemencie.
Umowa była taka, że będę co miesiąc przekazywać dwieście dolarów na wydatki stowarzyszenia Ashley.
Moje pensje wynosiły około sześciuset dolarów miesięcznie po opodatkowaniu. Zostawało mi około czterystu dolarów na wszystko inne – benzynę do szkoły i pracy, podręczniki, przybory szkolne, tampony, szampon i jedzenie.
Wtedy zaczął się problem z żywnością.
Mama zawsze dbała o to, żeby kuchnia była zaopatrzona, kiedy byliśmy młodsi – nic wyszukanego, ale w spiżarni zawsze były płatki śniadaniowe, w zamrażarce mrożone piersi z kurczaka i bochenek chleba na blacie. Po tym, jak Ashley poszła na studia, to powoli się zmieniło.
„Ograniczamy wydatki” – oznajmiła pewnego dnia, stojąc przed otwartą lodówką, która wyglądała na upiornie pustą. „Przy wydatkach Ashley musimy bardziej uważać na zakupy spożywcze”.
Lodówka robiła się coraz bardziej pusta. Półki w spiżarni, niegdyś zawalone zupą w puszkach i makaronem, zaczęły wyglądać jak w sklepie tuż przed śnieżycą – losowe produkty, duże luki.
Pewnej nocy po mojej zmianie otworzyłem lodówkę i zobaczyłem pół dzbanka mleka, słoik ogórków kiszonych i samotne jabłko z siniakiem. W spiżarni była mąka, proszek do pieczenia i jedna wgnieciona puszka zielonej fasolki.
„Hej, idziemy niedługo na zakupy spożywcze?” zapytałam, wchodząc do salonu, gdzie mama oglądała jakiś reality show o bogatych gospodyniach domowych krzyczących na siebie.
Wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od telewizora. „Kup sobie jedzenie, jeśli jesteś głodny. Pracujesz, prawda?”
To zdanie krążyło mi po głowie przez wiele dni.
Pracujesz, prawda?
Po zapłaceniu za benzynę i pieniądze na stowarzyszenie Ashley, zostało mi może sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Zaczęłam kupować najtańsze rzeczy, jakie mogłam znaleźć. Ramen. Biały chleb. Masło orzechowe marki własnej, o smaku cukru i kredy. Cokolwiek akurat było na wyprzedaży pod koniec dnia.
Najpierw zrezygnowałam z przekąsek. Potem ze śniadania. Potem lunch zamienił się w „kawę i batonik z granolą”, a na kolację jadłam to, co udało mi się podgrzać w mikrofalówce za mniej niż dolara.
Schudłam bez wysiłku. Na początku to zbagatelizowałam. Studencka utrata wagi, powtarzałam sobie. Więcej ruchu, mniej śmieciowego jedzenia. Ale potem dżinsy zaczęły mi zsuwać się z bioder, ramiączka stanika trzeba było zacisnąć, a kości policzkowe wystawały na każdym selfie.
„Wyglądasz świetnie!” – powiedziała pewnego dnia dziewczyna z moich zajęć psychologicznych. „Jaki jest twój sekret?”
Chciałem jej powiedzieć prawdę. Ramen i terror.
„Jestem po prostu… zajęty” – powiedziałem. „Dużo nieprzespanych nocy”.
W międzyczasie konto Ashley na Instagramie stało się filmem z najważniejszymi momentami życia, na jakie sobie zasłużyłam.
Zdjęcia jej w identycznych koszulkach stowarzyszenia, splecionej pod ramiona z nowymi „siostrami”, śmiejącej się przed domem Kappa Delta Phi. Bumerangi brzęczących kieliszków do szampana. Długie podpisy o „siostrze” i „odnalezieniu swojej grupy”.
Na jednym ze zdjęć stoi w błyszczącej sukience koktajlowej w barze na dachu, za nią widać światła miasta, a włosy ma profesjonalnie ułożone loki. Podpis głosił: „Jestem taka wdzięczna za to życie i za wszystkie te możliwości”.
Pewnego wieczoru wpatrywałem się w to zdjęcie, jedząc zwykły makaron trzeci raz z rzędu, bo nie było mnie stać na sos. Burczało mi w brzuchu, a we mnie narastało coś na kształt wściekłości, gorącej i nieznanej.
„Dlatego warto” – powiedziała mama tydzień później, kiedy Ashley wróciła do domu na ferie świąteczne, a mama z dumnym uśmiechem przeglądała jej zdjęcia. „Widzisz, Hannah? Spójrz, jaka jest szczęśliwa”.
Tak. Widziałem.
Po świętach sytuacja się pogorszyła.
Pewnej niedzieli po południu w styczniu Ashley zadzwoniła z kampusu i włączyła głośnik.
„Więc zbliża się bal wiosenny” – powiedziała wysokim, podekscytowanym głosem. „Sama sukienka kosztuje jakieś dwieście. Plus buty, fryzura, makijaż i bilet na imprezę. Razem pewnie sześćset.”
Tata zagwizdał. „To strome.”
„Wiem, ale to ważne” – powiedziała. „Wszystkie dziewczyny jadą. Nie mogę tego przegapić”.
Zapadła cisza. Potem mama na mnie spojrzała.
„Hannah, czy możesz dorzucić w tym miesiącu dodatkowe sto?”
Wpatrywałem się w nią. „Właśnie kupiłem podręczniki na semestr wiosenny. Na moim koncie jest czterdzieści trzy dolary. Nie mam ich”.
„To znajdź sobie więcej zmian” – powiedziała, jakby to było oczywiste.
„Już pracuję trzydzieści pięć godzin tygodniowo” – powiedziałem. „Do tego dochodzą jeszcze studia”.
„Inni sobie radzą” – wtrącił tata. „Trzeba tylko lepiej gospodarować budżetem”.
Lepiej zaplanuj budżet.
Jadłam jeden posiłek dziennie, żywiąc się kofeiną i spalinami, a oni chcieli, żebym lepiej gospodarowała budżetem.
Tego wieczoru stałem w oświetlonym jarzeniówkami dziale z przekąskami w Walmarcie z otwartą aplikacją kalkulatora w telefonie. Do następnej wypłaty zostało mi dwadzieścia dolarów. Czy kupiłem benzynę, żeby dojechać na zajęcia i do pracy? Czy kupiłem wystarczająco dużo jedzenia, żeby nie zemdleć w trakcie wykładu?
Wybrałem stację benzynową. Za resztę kupiłem paczkę ramenu, bochenek chleba i słoik masła orzechowego.
Kiedy wróciłam do domu, mama kroiła tort, który kupiła na „wczesną imprezę urodzinową” Ashley, zanim wróciła na kampus. Przeszłam obok kuchni, zapach lukru sprawił, że żołądek ścisnął mi się boleśnie, i poszłam prosto do swojego pokoju.
To była noc, kiedy po raz pierwszy od lat płakałam tak długo, że zasnęłam.
W następnym tygodniu zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Natalie.
W liceum byłyśmy sobie bliskie, dziwny duet przeciwieństw – ja cicha ambitna, ona szczera dziewczyna z teatru. Ona została w mieście, też chodziła na zajęcia w Ridgemont i pracowała na pół etatu w sklepie odzieżowym w centrum handlowym.
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko kampusu. W środku pachniało espresso i cynamonem, a barista znał Natalie z imienia.
„Hej, nieznajomy” – powiedziała, wsuwając się do boksu naprzeciwko mnie z latte chai. „Wyglądasz… na wyczerpanego. Naprawdę wyczerpanego. Wszystko w porządku?”
Próbowałem to zignorować. Próbowałem zagaić krótką pogawędkę. Ale słowa utknęły mi w gardle i wydobyłem je z drżącego westchnienia.
„Nie jest ze mną dobrze” – przyznałem.
Cała historia wypłynęła z moich ust. Nocne zmiany u Ruby’ego, pusta lodówka, pieniądze na zakupy, które stały się składkami stowarzyszenia, komentarze o „odpowiedzialności” i „rodzinie”, jeden posiłek dziennie, to, jak trzęsły mi się ręce, gdy za długo nic nie jadłam.
„To szaleństwo” – powiedziała Natalie, szeroko otwierając oczy. „Dosłownie każą ci głodować, żeby twoja siostra mogła grać dziewczynę ze stowarzyszenia studenckiego”.
„Mówią, że to inwestycja w jej przyszłość” – mruknąłem.
„A co z twoją przyszłością, Hannah?” zapytała. „Wyglądasz okropnie. Schudłaś?”
„Piętnaście funtów w trzy miesiące” – powiedziałem. „Nie miałem takiego zamiaru. Po prostu… stało się”.
„To niezdrowe” – powiedziała. „Musisz przestać dawać im pieniądze”.
„To moi rodzice” – powiedziałam słabo, jakby to wszystko wyjaśniało.
„Znęcają się nad tobą” – powiedziała, nie próbując złagodzić tego słowa. „To nie jest normalna pomoc rodzinna. To wykorzystywanie”.
Wzdrygnęłam się. Słowo zawisło między nami, ciężkie i brzydkie.
Eksploatacja.
Mama Natalie, Diane, też tam była. Prowadziła małą firmę księgowo-rachunkową i często traktowała kawiarnię jako swoje nieoficjalne biuro. Siedziała przy pobliskim stoliku z otwartym laptopem, ale w pewnym momencie mojego załamania zamknęła go i podeszła.
„Kochanie, jesz wystarczająco dużo?” zapytała łagodnie.
To proste pytanie, zadane z autentyczną troską, złamało mi coś w głowie. Zaczęłam płakać, szlochać głośno i okropnie, co sprawiło, że inni klienci zerkali na mnie, a potem szybko odwracali wzrok.
Diane usiadła obok mnie w boksie, podała mi serwetkę i powiedziała: „Zacznij od początku”.
No więc tak zrobiłem. Jeszcze raz. Tym razem wolniej, bardziej szczegółowo. Opowiedziałem jej o nocnych zmianach, o „ciętych” wydatkach na zakupy, o tym, jak mama wzruszała ramionami i kazała mi kupować sobie jedzenie, o dwustu dolarach miesięcznie znikających w studenckim życiu Ashley, o decyzjach „paliwo czy jedzenie”, o ciągłym wyczerpaniu.
Wyraz twarzy Diane zmienił się z zaniepokojenia w gniew, gdy mówiłem. Nie był to wybuchowy gniew, jaki miał mój tata, ale zimna, skupiona furia.
„To jest znęcanie się” – powiedziała w końcu. „Nadużycia finansowe i zaniedbanie. Masz dwadzieścia lat i twoi rodzice powinni się tobą opiekować, a nie wysysać z ciebie krew”.
„Jestem dorosła” – zaprotestowałam słabo. „Powinienem móc…”
„Nie” – przerwała. „Przestań. Mieszkasz w ich domu, chodzisz do szkoły, a oni zmuszają cię do płacenia za zajęcia pozalekcyjne twojej siostry, podczas gdy ty głodujesz. To nie jest rodzicielstwo. To wyzysk”.
Potem nalegała, żeby postawić mi kolację. Prawdziwą kolację. Burgera, frytki, sałatkę. O mało się znowu nie rozpłakałam, kiedy przyniesiono jedzenie, bo minęło tyle czasu, odkąd jadłam coś innego niż beżowe i sproszkowane.
„Oto, co się stanie” – powiedziała Diane, kiedy wyczyściłam talerz jak ktoś, kto od kilku dni nie jadł pełnego posiłku. „Przestaniesz im dawać pieniądze. A jeśli cię wyrzucą, to zamieszkasz u nas”.
„Nie mogę cię o to prosić” – powiedziałem natychmiast.
„Nie prosisz” – powiedziała. „Ja oferuję. Brat Natalie wyprowadził się w zeszłym roku – niech go Bóg ma w swojej opiece, jego zespół w końcu dostał tego vana, o którym marzyli – więc mamy wolny pokój. Możesz mieszkać bez czynszu, dopóki nie staniesz na nogi”.
Bez czynszu. Dwa słowa, które wywołały u mnie wrażenie, jakby ktoś otworzył okno w pokoju, który uważałem za zamknięty.


Yo Make również polubił
Czym są te białe grudki, które pojawiają się na skórze i jak pozbyć się ich w naturalny sposób?
ROLADA ZIEMNIACZANA Z SEREM I SZYNKĄ
Mój syn zatrzasnął drzwi tuż przede mną, bo chciałem chronić wnuka, ale nie przewidział konsekwencji, jakie później wywołałem.
Najlepsze Almond Cookies: Tak Miękkie i Pachnące, że Rozpłyną Się w Ustach!