Ustawiłam więc łóżko szpitalne w salonie i sprawiłam, że wyglądało jak najbardziej domowe. Położyłam na nim jego ulubiony koc. Powiesiłam jego starą czapkę baseballową na słupku łóżka. W kącie postawiłam małą choinkę, bo lubił światełka.
Pewnego wieczoru spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął.
„Wygląda na to, że wciąż próbujemy” – mruknął.
„Jesteśmy” – powiedziałem.
Czasem siadałem przy jego łóżku i czytałem na głos. Nie dlatego, że prosił. Bo przypominało mi to, że wciąż jest Dziadkiem Fernem, a nie tylko pacjentem.
Przeczytałem mu dział sportowy. Przeczytałem mu stare listy, które znaleźliśmy w szufladzie jego biurka. Przeczytałem mu pierwszy rozdział powieści, którą dostałem na zajęcia.
Słuchał z przymkniętymi oczami.
„Zawsze lubiłeś opowieści” – mruknął kiedyś.
„Ty też” – powiedziałem.
Otworzył oczy akurat na tyle, żeby na mnie spojrzeć.
„Podobało mi się twoje” – wyszeptał.
W ostatnim miesiącu dziadek spał więcej niż się budził.
Ale gdy się obudził, jego oczy były tak czyste, że aż poczułam ból w piersi.
Pewnego ranka wyciągnął do mnie rękę.
„Bea” – powiedział cicho.
„Jestem tutaj” – wyszeptałem.
Ścisnął.
„Dobrze ci poszło” – powiedział.
Poczułam, jak napływają mi łzy.
„Nie” – mruknął, widząc to. „Jeszcze nie”.
Przełknęłam ślinę.
„Co ja bez ciebie zrobię?” – zapytałem łamiącym się głosem.
Spojrzenie dziadka stężało.
„Zachowaj kręgosłup” – powiedział. „I zachowaj serce. Nie zamieniaj jednego na drugie”.
Skinęłam głową i drżałam.
Powoli wypuścił powietrze.
„A kiedy przyjdą” – wyszeptał – „nie dajesz im spokoju. Nie zasługują na niego”.
Ścisnęło mnie w gardle.
„Oni nie przyjdą” – skłamałem, bo chciałem w to wierzyć.
Spojrzenie dziadka złagodniało.
„Och, Bea” – mruknął. „Tacy ludzie zawsze tak robią”.
Kiedy dziadek umarł, panował spokój.
Jego dłoń w mojej, jego ostatnie spojrzenie spokojne.
„Dobrze ci poszło” – powiedział.
Uwierzyłem mu.
Zmarł we wtorek wieczorem w grudniu, gdy mała choinka świeciła cicho w kącie, a dom pachniał sosną i zupą. Na zewnątrz śnieg padał miękkimi, obojętnymi płatkami.
Przez długi czas po tym, jak przestał oddychać, nie ruszałam się.
Siedziałam tam trzymając go za rękę i wsłuchując się w ciszę, w której kiedyś panował jego oddech.
Świat na zewnątrz toczył się dalej. Przejeżdżały samochody. Pies sąsiada zaszczekał raz i zamilkł.
Wewnątrz wszystko się zmieniło.
Następnego ranka wykonałem telefony, których nie chciałem wykonywać.
Zadzwoniłem do zakładu pogrzebowego.
Zadzwoniłem do Harolda Hollowaya.
Nie zadzwoniłem do rodziców.
Harold do nich zadzwonił w moim imieniu.
„Mają prawo wiedzieć” – powiedział łagodnie.
„Postanowili nie wiedzieć” – odpowiedziałem.
Głos Harolda złagodniał.
„Bea” – powiedział – „nie chodzi o to, na co zasługują. Chodzi o to, żeby to, czego Fern pragnęła, było chronione”.
Chroniony.
To było słowo, które miało znaczenie.
Więc pozwoliłem mu zadzwonić.
Dwa dni później w domu pogrzebowym unosił się zapach lilii i polerowanego drewna. Z ukrytych głośników płynęła łagodna muzyka. Ludzie rozmawiali szeptem, jakby głośność mogła obrazić żałobę.
Stanęłam blisko przodu, wystarczająco blisko, by widzieć trumnę dziadka i poczuć ciężar ostateczności.
Na zdjęciu, na którym siedział na sztaludze obok trumny, widać było, jak uśmiecha się, ma na głowie czapkę baseballową i mruży oczy w słońcu.
Wyglądał jak on.
Nie wyglądał jak mężczyzna leżący w szpitalnym łóżku.
Wyglądał jak dziadek Fern.
Siedem lat później widziałem, jak te same drzwi otwierają się ponownie.
Tym razem w domu pogrzebowym.
Inne otoczenie, ci sami ludzie, ten sam brak wstydu.
Weszli przebrani za smutek, rozglądając się po pokoju i kalkulując.
Spojrzenie mojego ojca powędrowało poza trumnę i od razu w stronę prawnika stojącego z przodu.
Wtedy zrozumiałem, że nie przyjechali, aby opłakiwać zmarłego.
Przyszli po odbiór.
Twarz mojej matki była starannie wymodelowana: opuchnięte oczy, drżące usta, czarna sukienka, która prawdopodobnie kosztowała więcej niż mój pierwszy semestr studiów.
Wyraz twarzy mojego ojca był poważny, lecz jego wzrok co chwila błądził, omiatając wzrokiem pomieszczenie.
Nie spojrzeli na zdjęcie dziadka.
Nie zatrzymali się przy trumnie.
Szukali Harolda.
Harold stał z przodu, spokojny, z teczką w dłoni. Przywitał ich uprzejmie, jakby byli obcymi.
„Pan i Pani Monroe” – powiedział.
Twarz mojego ojca się napięła.
„Gdzie ona jest?” wyszeptała moja matka.
Spojrzenie Harolda powędrowało w moją stronę.
Stałem nieruchomo.
Spojrzenie moich rodziców nagle padło na mnie niczym reflektor.
Na moment twarz mojej matki zmieniła wyraz – szok, złość, coś, co mogło być poczuciem winy, a mogło też irytacją.
Potem jej wyraz twarzy złagodniał.
„Beatrice” – powiedziała cicho, jakby wymawiając moje imię, mogła przezwyciężyć siedem lat.
Nie odpowiedziałem.
Mój ojciec zrobił krok naprzód.
„Bea” – powiedział cicho – „musimy porozmawiać”.
Spojrzałam na niego.
„Mieliśmy siedem lat” – powiedziałem.
Zacisnął szczękę.
Oczy mojej matki znów rozszerzyły się od łez.
„Nie wiedzieliśmy” – wyszeptała.
Poczułem, że coś we mnie całkowicie zamarło.
„Nie pytałeś” – powiedziałem.
Twarz mojego ojca stwardniała.
„To nie jest odpowiedni moment” – warknął.
Spojrzałem na trumnę.
„Masz rację” – powiedziałem cicho. „To nie jest odpowiedni moment”.
A potem się odwróciłem.
Pogrzeb przebiegał w ciszy aż do ich przybycia.
Moja matka przecierała suche oczy.
Mój ojciec splótł dłonie, których nie trzymał od lat.
Oni do mnie nie przemówili.
Nie było potrzeby.
Poczucie ich wyższości wypełniało pomieszczenie niczym dym.
Przyjaciele z kościoła dziadka podeszli do mnie, przytulili mnie i szepnęli kondolencje.
„Cały czas o tobie mówił” – powiedziała mi starsza kobieta, ściskając moje dłonie. „Był z ciebie taki dumny”.
Skinęłam głową, bo słowa nie chciały mi wyjść z gardła.
Moi rodzice stali z boku i obserwowali.
Oglądali to tak, jakby studiowali sztukę.
Po zakończeniu nabożeństwa wierni powoli wychodzili, niektórzy zatrzymywali się, by dotknąć trumny, inni zostawiali kwiaty.
Moi rodzice się nie przeprowadzili.
Czekali.
Po nabożeństwie prawnik odchrząknął.
„Rozpoczniemy odczytywanie testamentu.”
Moi rodzice pochylili się do przodu.
Zostałem nieruchomo.


Yo Make również polubił
Większość ludzi to narcyzi… Policz kwadraty
Naturalne wskazówki, jak obniżyć zły cholesterol
Symbolika sowy, gdy pojawia się w pobliżu
Łatwy krem ciasto millefeuille