„Prawnicy wystawiają rachunki za strach na godziny” – powiedział. „Wystawiasz rachunki za rezultaty na podstawie umowy. Pamiętaj o tym, gdy w pomieszczeniu robi się głośno”.
Ponownie rozważyłem wszystkie opcje, układając je w głowie niczym pionki na szachownicy.
Opcja pierwsza: odpuścić imprezę. Connor wygrywa w tej historii bez żadnych przeszkód. Dziadek spędza swoje ostatnie święta zastanawiając się, dlaczego się nie pojawiłem.
Opcja druga: pojawić się w ciemno, reagując na wszystko, co Connor rzuci bez przygotowania. Duże ryzyko. Duży chaos. Łatwo wszystkim zrzucić na mnie ciężar odpowiedzialności.
Opcja trzecia: wejść z pełnymi informacjami, niosąc obie koperty, z umowami i uczciwością po swojej stronie. Wykorzystać scenę zbudowaną przez Connora i ujawnić prawdę, której się nie spodziewał.
Wybór numer trzy został zrealizowany dzięki czystemu i satysfakcjonującemu kliknięciu kompilacji dobrego kodu.
Dziadek zasługiwał na to, żeby zobaczyć, jak staję na własnych nogach, póki on jeszcze tu jest i może to zobaczyć. Senatorowie zasługiwali na to, żeby usłyszeć bezpośrednio od osoby, której oprogramowanie mogłoby zaoszczędzić ich departamentom miliony. Connor zasługiwał na lustro.
W poranek imprezy spakowałem się lekko. Jeden bagaż podręczny. Jeden wyprasowany czarny garnitur. Jedna para szpilek z podeszwami, które już wcześniej testowałem na śliskich podłogach. Laptop w pełni naładowany. Pamięć USB w wewnętrznej kieszeni. Obie koperty Nolana bezpiecznie schowane w mojej teczce.
Kiedy wieczorem samochód podjechał pod Albany Country Club, powietrze na zewnątrz pachniało sosnowymi gałęziami i pieczonymi kasztanami. Budynek lśnił pod sznurami białych lampek, wieńcami na wszystkich drzwiach, a na maszcie przy wejściu powiewała wielka amerykańska flaga, oświetlona od dołu, jakby była częścią dekoracji.
Wewnątrz żyrandol w holu rzucał ciepłe, złote światło na wiecznie zielone girlandy, rozwieszone wzdłuż mahoniowej poręczy. Oddałem wełniany płaszcz obsłudze, poprawiłem marynarkę i wszedłem do pokoju, w którym dorastałem – teraz pełnego ludzi, którzy myśleli, że już znają moją historię.
Riley dostrzegła mnie pierwsza z wysokiego stolika koktajlowego przy barze. Jej czerwona sukienka wyróżniała się na tle stonowanych zieleni i złota w sali, a jej dziennikarski notes dyskretnie schowany był w małej kopertówce.
„Val, udało ci się” – powiedziała, przyciągając mnie do szybkiego uścisku. Jej głos ścichł. „Dziadek jest w budce przy najdalszym oknie. Ma rurkę tlenową, ale jest przytomny. Dopytuje o ciebie co pięć minut”.
„Chodźmy” powiedziałem.
Przeciskaliśmy się przez grupki krewnych i współpracowników. Wokół nas wrzało – plotki z fabryki, prognozy rynkowe, narzekania na świąteczne podróże – mieszając się z cichymi dźwiękami kwartetu smyczkowego grającego „Have Yourself a Merry Little Christmas”. Kelnerzy przechadzali się wśród tłumu, niosąc srebrne tace z krabowymi kotletami, mini wołowymi Wellingtonami i kieliszkami szampana.
W narożnej loży, podparty poduszkami wyściełanymi aksamitem, siedział Harold Brooks. Jego sylwetka się skurczyła, skóra stała się pergaminowa, ale oczy pozostały takie same: bystre, rozbawione, chłonące wszystko.
Uklękłam obok niego i ostrożnie wzięłam go za rękę, uważając na kroplówkę przyklejoną do pleców.
„Gambit królowej” – wychrypiał, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
„Przyjęte” – powiedziałem, ściskając delikatnie.
Tata stał nieopodal, z whisky w dłoni, kiwając głową do starych dostawców fabrycznych w smokingach niczym polityk na autopilocie. Mama zajmowała się ozdobą stołu na najbliższym stole, poprawiając gałązki ostrokrzewu i świece wotywne, a perły ciasno opinały jej szyję.
Na początku żadne z nich mnie nie zauważyło. To było jak powrót do tego chwiejnego dębowego stołu, tylko że teraz sala była większa, a stawki liczone były w milionach, a nie w zapiekankach.
Po drugiej stronie sali, Connor dowodził przy kamiennym kominku, otoczony inwestorami i partnerami venture capital. Śmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu, niczym uosobienie swobodnego sukcesu w idealnie skrojonym granatowym smokingu.
On mnie jeszcze nie widział.
Przyjąłem kieliszek szampana z tacy, z bąbelkami na języku, i rozejrzałem się po sali, szukając senatorów, o których wspominał Riley. Jeden z nich stał przy stole z deserami, rozmawiając o czymś z dyrektorem budżetu stanu. Sam stół z deserami lekko się zachwiał, gdy ktoś się o niego oparł – znajome, lekkie przechylenie, które przywiodło mi na myśl nasz stary dębowy stół w jadalni i wszystkie rozmowy, które o mało mnie nie wywróciły.
Nie dziś, pomyślałem. Dziś to ja ustalałem równowagę.
„Kolacja za dziesięć, ludzie!” – zawołał kierownik klubu. „Proszę zająć miejsca”.
Connor podszedł do małego podium z przodu sali i stuknął raz w mikrofon. Głośny pisk sprzężenia przerwał rozmowy, po czym ucichł.
„Wszyscy” – powiedział, unosząc kieliszek – „szybki toast, zanim usiądziemy”.
Goście zwrócili się ku niemu, unosząc kieliszki. Kwartet smyczkowy pozwolił, by ostatnie dźwięki ucichły.
Uśmiechał się promiennie, trzymając w lewej ręce grubą teczkę, na której widniała wytłoczona pieczęć firmy Nolana, odbijająca światło.
„Rodzina znaczy wszystko” – zaczął Connor, a jego głos brzmiał z wyćwiczoną swobodą. „Zwłaszcza gdy ktoś oddala się od prawdy i potrzebuje delikatnego przypomnienia o swoich korzeniach”.
Przez tłum przetoczyły się szmery. Mama uśmiechnęła się zachęcająco ze swojego miejsca. Tata uniósł kieliszek odrobinę wyżej, z dumą wypisaną na twarzy.
„Zatrudniłem najlepszych specjalistów, aby zweryfikowali pewne twierdzenia, które ostatnio krążą” – kontynuował Connor. „Przejrzystość buduje zaufanie, prawda? Podzielmy się więc faktami”.
Z rozmachem otworzył teczkę i zaczął podawać pakiety pracownikom, którzy rozłożyli je wzdłuż stołów niczym programy na pokazie. Papier szeleścił i szeleścił, gdy ludzie przewracali go na pierwszej stronie.
Riley przyjęła przesyłkę od osoby siedzącej obok niej, zmarszczyła brwi na widok pogrubionego tytułu na okładce i wsunęła strony w moją stronę, pod stołem.
VALERIE BROOKS – RAPORT WERYFIKACJI TŁA.
Moje imię wielkimi literami. Logo firmy Nolana w rogu.
Connor przechadzał się po małej scenie, trzymając w ręku otwarty pakiet i rozkoszując się oczekiwaniem.
„Strona pierwsza” – przeczytał – „rzekomy prezes jakiejś firmy o nazwie GovTech. Strona druga, twierdzenia o wielomilionowych kontraktach państwowych i luksusowych aktywach”.
Kilka chichotów przy stole krewnych.
Dramatycznie przerzucił stronę na następną, delektując się napięciem.
„Strona trzecia—”
Jego głos urwał się, jakby ktoś odłączył go od aparatury.
W pokoju zapadła cisza.
„Strona trzecia” – spróbował ponownie, ale słowa wyszły mu zdławione. „Valerie Brooks… Dyrektor Generalna GovTech Solutions… kontrakt na pięćdziesiąt milionów dolarów z Departamentem Administracji Stanu Nowy Jork… Forbes 30 Under 30, kategoria technologia, w tym roku”.
Mikrofon wypadł mu z palców i uderzył o wypolerowaną drewnianą podłogę z trzaskiem, którego echo odbiło się od wysokiego sufitu – bardziej słychać było odgłos młotka niż strzału.
Pod wpływem światła jego twarz straciła kolor, a skóra przybrała chorobliwy, wyblakły odcień szarości.
W sali głowy pochylały się nad swoimi dokumentami. Strony przewracały się teraz szybciej. Przytłumione światło telefonów ożywało, gdy goście wpisywali moje nazwisko w paski wyszukiwania.
Logo Forbesa patrzyło na mnie z kartki, którą trzymałam w dłoniach, oficjalna pieczęć, moje zdjęcie profilowe było profesjonalne i nieustępliwe. Data publikacji: trzy tygodnie temu. Przeprowadziłam rozmowę kwalifikacyjną przez Zoom pomiędzy kolejnymi rozmowami z klientami i zapisałam ją w myślach jako „miłą, ale niekonieczną”.
Riley pochylił się w moją stronę, szeroko otwierając oczy.
„Nie powiedziałeś mi o Forbesie” – wyszeptała.
„Niespodzianka” – powiedziałem spokojnym głosem.
Senator stanowy wstał z krzesła i podszedł prosto do mojego stolika, trzymając w ręku pakiet dokumentów.
„Pani Brooks” – powiedział, ignorując oszołomioną postawę Connora na scenie – „pani prezentacja oprogramowania do routingu w zeszłym kwartale była imponująca. Jeśli te wskaźniki się utrzymają, powinniśmy omówić harmonogram wdrożenia po kolacji”.
Nieopodal, inwestor, który wcześniej skupił się wokół Connora, mruknął do swojego towarzysza: „Forbes nie rozdaje takich pieniędzy za darmo”.
Z tyłu sali dziadek Harold wydał z siebie charczący chichot, który nadal jakimś cudem został słyszalny.
„Szach-mat, dzieciaku” – powiedział.
Zaplanowany triumf Connora rozpłynął się w ciągu kilku sekund, a powietrze wypełniło się gęstą mgłą od niepowodzeń.
Ręce mu się trzęsły, gdy przewracał ostatnią stronę raportu. Oczy biegały mu teraz szybciej, zdesperowany, by znaleźć coś — cokolwiek — co pozwoliłoby mu odzyskać kontrolę.
Znalazł to.
Jego źrenice rozszerzyły się.
Zanim zdążył zatrzasnąć kopertę, Ryan ruszył. Z miejsca przy pulpicie kwartetu smyczkowego, z nutami powiewającymi w przeciągu z pobliskiego otworu wentylacyjnego, rzucił się naprzód z zaskakującą szybkością jak na człowieka, który większość życia spędził za biurkiem.
„Pokaż mi to” – warknął Ryan, wyrywając raport z rąk Connora.
Jego głos przeciął pełną oszołomienia ciszę niczym młotek sędziego.
Jedną ręką poprawił okulary w drucianej oprawce i zlustrował ostatnią część, poruszając ustami podczas czytania. Potem wyprostował się, uniósł dokument tak, że żyrandole nad głową oświetliły stronę, i wyglądał, jakby wygłaszał mowę końcową przed ławą przysięgłych.
„Connor Brooks” – przeczytał, a każde słowo rozbrzmiewało mu w uszach – „nieautoryzowany przelew 1,2 miliona dolarów z kont funduszy venture capital na osobiste konta zagraniczne i krajowe. Obecnie prowadzone jest dochodzenie Komisji Papierów Wartościowych i Giełd w sprawie defraudacji, oszustwa związanego z papierami wartościowymi, naruszenia obowiązków powierniczych i potencjalnych naruszeń przepisów o praniu pieniędzy”.


Yo Make również polubił
Ciasto serowe
Nieporównywalne ciasto śliwkowo-orzechowe
Korzyści ze spożywania karmy dla ptaków.
Pij Wodę z Cytryną Zamiast Tabletek, Jeśli Masz Jeden z Tych 13 Problemów 🍋✨