„Kupimy jej coś następnym razem.”
„Powiedz jej, że złożyliśmy jej życzenia urodzinowe.”
Przestałem pytać.
Zamiast tego stworzyłem tradycje tylko dla nas dwojga. Piątkowy wieczór z pizzą i filmem, nawet jeśli pizza była mrożona, a film oglądaliśmy już dziesięć razy. Niedzielne poranne naleśniki w kształcie liter układających jej imię. Spacery do parku z tanim latawcem, który trzy razy razem skleciliśmy.
Lily wyrosła na dziecko o dużych, poważnych oczach i śmiechu, który za każdym razem wydawał się ją zaskakiwać. Uwielbiała rysować, oglądać filmy dokumentalne o kosmosie i wszystko, co związane ze zwierzętami. Jako projekty szkolne zawsze wybierała takie tematy jak „Jak rodzą się gwiazdy” i „Cykl życia żółwia morskiego”.
„Czy mam tatę?” zapytała mnie kiedyś, gdy miała pięć lat i siedziała przy kuchennym stole, a wokół niej rozłożyły się markery tworzące tęczę.
Wszyscy w jej klasie rysowali swoje rodziny. Mamy, tatusiowie i rodzeństwo z patyczków, a w jednym przypadku bardzo entuzjastyczną złotą rybkę. Lily narysowała mnie z długimi, rudymi włosami, których nie miałam w rzeczywistości, i siebie w koronie.
„Masz biologicznego ojca” – powiedziałem ostrożnie, siadając obok niej. „To znaczy, że jest mężczyzna, który pomógł ci przyjść na świat”.
„Ale ja go nie znam” – powiedziała.
„Nie” – zgodziłem się. „Nie zrobisz tego”.
„Czy mam mamę?” Zmarszczyła brwi, patrząc na kartkę. Narysowała siebie stojącą obok mnie, nasze dłonie się stykały.
„Masz mnie” – powiedziałem, czując, jak ściska mi się gardło.
Zastanawiała się nad tym przez dłuższą chwilę, po czym uśmiechnęła się i narysowała koronę również na mojej głowie przypominającej ludzika.
„Dobrze” – powiedziała. „Postawię cię dwa razy.”
No i tak zrobiła. Narysowała mnie dwie. Jedna z podpisem „Mama”, a druga z podpisem „Ruby”.
Ludzie w szkole uważali to za urocze. Ja uważałam to za przerażające. Uwypuklało to coś, na co przez lata udawało mi się nie patrzeć: nie miałam niczego, co oficjalnie łączyłoby mnie z Lily, poza stertą dokumentacji medycznej i formularzami szkolnymi, na których widniało moje nazwisko jako „opiekun”. Żadnych dokumentów adopcyjnych. Żadnego formalnego pozbawienia Eleny praw. Żadnego prawnego oświadczenia, że Lily jest moja, a ja jej, na zawsze.
Myślałam o tym, żeby to naprawić. Naprawdę. Ale życie ma to do siebie, że wmawia ci, że „później” zawsze będzie. Pomiędzy zmianami, rachunkami i nieustannym zamieszaniem związanym z samotnym rodzicielstwem, myśl o celowym przedzieraniu się przez prawników, sądy i papierkową robotę przyprawiała mnie o ból brzucha. Poza tym Eleny nie było. Moich rodziców to nie obchodziło. Nikt niczego nie kwestionował.
Wydawało się, że jest bezpiecznie.
Przynajmniej do dnia powrotu Eleny.
Nie wróciła z przeprosinami. Wróciła z występem.
Zdarzyło się to w zwyczajną środę po szkole. Lily miała dziewięć lat i leżała rozciągnięta na podłodze w salonie, budując tekturowy układ słoneczny na projekt naukowy. Na policzkach miała smugi farby, a we włosach brokat. Nuciła pod nosem, zapisując maleńkie nazwy planet na karteczkach samoprzylepnych.
Mój telefon zadzwonił z nieznanego numeru. Prawie pozwoliłem, żeby włączyła się poczta głosowa. Nieznane numery oznaczały telemarketerów, przypomnienia o spotkaniach, może pomyłkę.
Prawie.
„Halo?” odpowiedziałam, wkładając telefon między ramię a ucho i płucząc pędzle w zlewie.
„Ruby, to ja.”
Przez sekundę mój mózg odmówił pogodzenia głosu z rzeczywistością. Minęło dziesięć lat. Dziesięć lat milczenia. Dziesięć lat wmawiania sobie, że oszaleję, jeśli będę się wciąż zastanawiał, gdzie ona jest.
Ale znajome drżenie wciąż tam było, ukryte pod wyćwiczoną gładkością. To samo drżenie, którego używała za każdym razem, gdy dzwoniła z prośbą o pieniądze, podwózkę, przysługę.
„Eleno” – powiedziałem.
Już samo jej imię miało gorzki smak.
„Jestem w mieście” – powiedziała szybko. „Chcę… chcę porozmawiać. Chcę wyjaśnić”.
Mogłam wtedy tyle powiedzieć. Co tu tłumaczyć odejście od własnego dziecka? Zostawienie siostry samej sobie w środku nocy, żeby sama musiała sobie wszystko poukładać?
Zamiast tego spojrzałem na Lily, która porzuciła Saturna, żeby przyjrzeć się mi, marszcząc czoło z ciekawości.
„Czy wszystko w porządku?” zapytałem oschle.
„Jestem teraz trzeźwa” – ciągnęła Elena. „Siedem lat. Pracuję w programie. Mam sponsora, pracę, miejsce. Wiem, że na nic od ciebie nie zasługuję, ale…” Głośno przełknęła ślinę. „Chcę ją poznać. Tylko raz. Jeśli uważasz, że to w porządku”.
Jeśli.
Jakby nie utraciła tego prawa dekadę temu.
Nie odpowiedziałam od razu. W myślach rozważałam wszystkie możliwości naraz. Stabilność Lily. Jej niepokój. Noce, kiedy budziła się z koszmarów, szepcząc: „Nie pozwól im mnie zabrać”, mimo że nikt jeszcze nie próbował. To, jak mocniej się trzymała, gdy mijaliśmy radiowóz.
Mogłem odmówić. Mogłem się rozłączyć. Mogłem powiedzieć Elenie, że dokonała wyboru i nie ma cofnięcia.
Ale wyobraziłem sobie też przyszłość, w której Lily, mając szesnaście, dwadzieścia lat, dowie się, że jej matka próbowała wrócić, a ja to zablokowałem. Że skłamałem. Że podjąłem za nią decyzję.
Dziesięć lat chroniłem Lily przed egoizmem innych. Nie chciałem, żeby mój strach stał się kolejną klatką.
„Jedno spotkanie” – powiedziałam w końcu. „Gdzieś publicznie. Gdzie poczuje się bezpiecznie. I nie możesz jej powiedzieć, że jesteś jej mamą bez mojej zgody. Rozumiesz?”
„Tak” – szepnęła Elena. „Tak, oczywiście. Dziękuję, Ruby. Dziękuję.”
Wybrała kawiarnię naprzeciwko cichego parku, na neutralnym terenie. O mało się nie roześmiałem, kiedy to powiedziała. W tym wszystkim nie było nic neutralnego.
Kiedy weszła, ledwo ją poznałem.
Jej włosy były lśniące, obcięte na gładko w koka, a nie w splątany bałagan, który pamiętałam. Miała delikatny makijaż, prosty złoty naszyjnik i kardigan, który w swobodny sposób wyglądał na drogi. Nie była tą roztrzęsioną dziewczyną, która zostawiła dziecko pod moimi drzwiami. Wyglądała na zadbaną, jak wersja siebie, którą chciała pokazać światu. Jakby to przećwiczyła. Jakby przećwiczyła to w lustrze.
Usiadła naprzeciwko mnie, ręce starannie złożone na stole, palce splatając.
„Teraz jestem trzeźwa” – powtórzyła, jakby słowa były tarczą. „Siedem lat”.
„Cieszę się” – odpowiedziałem i mówiłem szczerze. Trzeźwość jest trudna. Powrót do zdrowia jest trudny. Nic z tego nie wymazało tego, co zrobiła, ale nie miałem ochoty kopać kogoś, kto w końcu wstał.
„Myślę o niej… każdego dnia” – powiedziała, a jej oczy błyszczały. „Wiem, że nie mam do tego prawa, ale chcę ją poznać. Choć raz. Jeśli myślisz, że ona by tego chciała”.
Jeśli.
Pomyślałam o Lily w domu, z nogami skrzyżowanymi na podłodze, układającej planety w odpowiedniej kolejności. Pomyślałam o pytaniach, które ostatnio zaczęła zadawać, ostrzejszych i bardziej konkretnych. Dlaczego nie mam dziadków, którzy przychodzą na szkolne imprezy? Dlaczego nie mam zdjęć z dzieciństwa, kiedy się urodziłam? Dlaczego nie wyglądam jak ty?
„Zapytam ją” – powiedziałem. „A jeśli powie „nie”, to koniec. Nie rób tego, co chcę. Nie pokazuj się w pobliżu jej szkoły ani naszego mieszkania. Rozumiesz?”
Elena szybko skinęła głową, a na jej twarzy malowała się ulga. „Oczywiście. Oczywiście. Cokolwiek powiesz.”
Muzeum dla dzieci wydawało mi się najbezpieczniejszym miejscem, jakie przyszło mi do głowy – jasne, zatłoczone, pełne hałasu, eksponatów i rzeczy, na których Lily mogła się skupić, gdy czuła się przytłoczona. Tego dnia, kiedy tam byliśmy, wyczułam jej napięcie, zanim jeszcze przekroczyłyśmy próg. Ścisnęła moją dłoń mocniej niż zwykle, omiatając wzrokiem hol.
„Jesteś tego pewien?” zapytałem cicho.
Wzięła głęboki oddech, wyprostowała ramiona w sposób, który boleśnie przypominał mi mnie, i skinęła głową.
„Chcę ją zobaczyć” – powiedziała. „Chcę tylko… wiedzieć, jak wygląda”.
Bolała mnie klatka piersiowa.
Elena podeszła delikatnie, aż za delikatnie, jakby brała udział w castingu do roli. Jej oczy napełniły się łzami, gdy tylko zobaczyła Lily z bliska.
„Cześć” – powiedziała drżącym głosem. „Musisz być Lily”.
Lily wzruszyła ramionami, chowając się za mną. „To ja”.
„Dużo o tobie słyszałam” – powiedziała ostrożnie Elena, zerkając na mnie pytająco. „Na żywo jesteś jeszcze piękniejsza”.
Lily nie wiedziała, co z tym zrobić, więc zmieniła temat. „Idziemy zobaczyć kości dinozaurów”.
Przez dwie godziny poruszaliśmy się po muzeum w dziwnej choreografii — Lily przemykała od eksponatu do eksponatu, ja krążyłem blisko, Elena szła tuż za nami, starając się nie pchać, starając się sprawiać wrażenie osoby swobodnej.
W sali plastycznej Lily siedziała między nami, malując krzywą gwiazdę. Wolontariuszka zapytała: „Czy to twoja mama?”, wskazując niejasno na naszą stronę stołu.
Lily się nie wahała.
„Tak” – powiedziała, wskazując na mnie. „To moja prawdziwa mama”.


Yo Make również polubił
Sztuczny miód szturmem podbija rynek: jak rozpoznać prawdziwy miód?
Zmień rutynę czyszczenia łazienki dzięki tej prostej sztuczce
Kiedy Ktoś z Rodziny Odchodzi: 4 Relikwie, Które Warto Zachować na Zawsze
Jak Utrzymać Chłód w Domu na Wsi: 10 Skutecznych Porad