Bicie też zaczęło się mniej więcej w tym samym czasie. Nic, co zostawiałoby widoczne ślady, a przynajmniej nie zazwyczaj. Linda była w tym sprytna. Wiedziała, jak mnie zranić w sposób, który nie przykuwał uwagi nauczycieli ani sąsiadów. Mocne uszczypnięcie w miękką wewnętrzną stronę ramienia, szarpnięcie za włosy, które doprowadzało mnie do łez, ostre wbijanie się kostek w kręgosłup, gdy szedłem zbyt wolno, mówiłem zbyt głośno albo po prostu znajdowałem się w jej polu widzenia w nieodpowiednim momencie.
„Zmuszasz mnie do tego” – mawiała później, a jej głos brzmiał niepokojąco spokojnie. „Gdybyś nie był taki trudny, nie musiałabym cię poprawiać”.
Ja też w to wierzyłem. Przez lata wierzyłem, że to ja jestem problemem. Że gdybym tylko był cichszy, mniejszy, bardziej niewidzialny, mogłaby mnie w końcu pokochać.
Potem pojawił się Gerald i wszystko stało się gorsze.
Był to mężczyzna o grubej szyi, małych oczach i donośnym śmiechu, który nigdy do nich nie docierał. Linda poznała go w barze, kiedy miałem siedem lat, i w ciągu kilku tygodni praktycznie wprowadził się do naszego mieszkania. W weekendy zabierał ze sobą swoją córkę Crystal. Ładna dziewczyna z blond lokami, która patrzyła na mnie, jakbym był czymś, co zeskrobała z buta.
Gerald od samego początku jasno wyraził swoją opinię na mój temat.
„Czemu ona się tu ciągle kręci?” – pytał Lindę, wskazując kciukiem na mnie. „Dzieciak przyprawia mnie o dreszcze”.
Linda zaczęła się śmiać, piskliwie i fałszywie, i zaprosiła mnie do pokoju.
„Idź się bawić, Grace. Dorośli rozmawiają.”
Mój „pokój” to przerobiona szafa, ledwo mieszcząca materac dwuosobowy i małą komodę. Siedziałam na tym materacu godzinami, słuchając ich śmiechu, picia i zamawiania jedzenia na wynos, które nigdy nie obejmowało porcji dla mnie. Czasami Crystal otwierała mi drzwi bez pukania i stała tam z uśmieszkiem na ustach.
„Mój tata mówi, że wkrótce wyjeżdżasz” – powiedziała mi kiedyś. „Mówi, że tak naprawdę nie jesteś częścią tej rodziny i że mama cię gdzieś wyśle”.
Nie wierzyłam jej. Nie mogłam uwierzyć. Mimo wszystko jakaś uparta część mnie wciąż kurczowo trzymała się nadziei, że Linda jest moją matką, że biologia coś znaczy, że nie może mnie całkowicie porzucić.
Tego wieczoru restauracja miała być prawdziwą celebracją. Gerald dostał awans w pracy, a Linda praktycznie trzęsła się z ekscytacji przez cały dzień. Pozwoliła mi nawet wziąć kąpiel i założyć moją najładniejszą sukienkę, odziedziczoną po kimś z kościelnego pojemnika na datki, która była o dwa rozmiary za duża, ale przynajmniej nie miała dziur.
„Idziemy gdzieś elegancko” – powiedziała, uśmiechając się do mnie. „Zachowuj się, a może dostaniesz deser”.
Nadzieja rozkwitła w mojej piersi niczym kwiat otwierający się ku słońcu. Może coś się zmienia. Może Gerald polubi mnie, teraz, gdy jest w dobrym humorze. Może ta kolacja będzie początkiem czegoś lepszego.
Podróż do restauracji zajęła dwadzieścia minut. Siedziałem na tylnym siedzeniu obok Crystal, która przez całą drogę grała w przenośną grę wideo i zupełnie mnie ignorowała. W restauracji były białe obrusy, świece i kelnerka, która patrzyła na mnie z ledwo skrywaną pogardą.
„Stolik dla trzech osób” – powiedział Gerald, obejmując Lindę w talii.
„Cztery” – poprawiłam cicho. „Jest nas czworo”.
Spojrzenie, którym mnie obrzucił, mogło przyprawić o zakwas. Uśmiech Lindy błysnął, a potem zniknął, gdy odwróciła się do gospodyni.
„Właściwie potrzebujemy chwili. Rodzinnej rozmowy.”
Odciągnęła mnie na bok i wbiła mi palce w ramię z taką siłą, że zrobił mi się siniak.
„Gerald chce, żeby to był wyjątkowy wieczór” – syknęła mi do ucha. „Tylko we troje. Poczekasz na zewnątrz, aż skończymy”.
„Na zewnątrz?” Wpatrywałem się w nią, nic nie rozumiejąc. „Ale jest strasznie zimno. I jestem głodny. Mówiłeś, że mogę dostać deser”.
„Powiedziałam, że jeśli będziesz grzeczny”, warknęła. Jej uścisk zacisnął się mocniej. „Najwyraźniej nie dasz rady. Robisz scenę, kompromitujesz mnie przed gospodynią. Powinnam była wiedzieć, że nie powinnam cię tu przyprowadzać”.
„Nie zrobiłem sceny. Po prostu powiedziałem…”
Policzek nadszedł szybko i mocno, ukryty przed wzrokiem przez kąt, pod jakim stała. Policzek mnie zapiekł, a w oczach pojawiły się łzy.
„Wyjdź na zewnątrz. Już”. Każde słowo było osobnym zdaniem, osobnym poleceniem. „Przyniosę ci coś, jak skończymy”.
Poszedłem. Jaki miałem wybór? Miałem osiem lat i byłem całkowicie zależny od tej kobiety, która ledwo mogła na mnie patrzeć.
Wyszedłem z ciepłej, oświetlonej świecami restauracji w mroźną listopadową noc i znalazłem miejsce przy wejściu, skąd mogłem obserwować przez okno.
Siedzieli przy stoliku mniej więcej na środku sali. Gerald zamówił butelkę wina. Crystal wzięła Shirley Temple z dodatkowymi wiśniami. Linda roześmiała się z czegoś, co powiedział Gerald, odrzucając głowę do tyłu i kładąc rękę na jego ramieniu. Wyglądali jak idealna rodzina, we troje. Kompletna beze mnie.
Minęła godzina, potem dwie. Temperatura systematycznie spadała, a ja miałam na sobie tylko cienką sukienkę z kościelnego kosza i kardigan, w którym było więcej dziur niż materiału. Objęłam się ramionami i próbowałam przypomnieć sobie słowa piosenek, których nauczyłam się w szkole – cokolwiek, żeby odwrócić uwagę od chłodu przenikającego moje kości.
W pewnym momencie wyszedł kelner, żeby zapalić papierosa. Spojrzał na mnie, zmarszczył brwi i wrócił do środka bez słowa.
Kiedy w końcu wyszli, byłam odrętwiała. Nie tylko fizycznie, choć moje palce u rąk i nóg dawno straciły czucie. Coś we mnie też zamarzło – jakaś ostatnia krucha nadzieja, która podtrzymywała mnie przez siedem lat zaniedbania i okrucieństwa.
Linda śmiała się, z policzkami zarumienionymi od wina, opierając się ciężko na ramieniu Geralda. Crystal podskakiwała do przodu, ściskając białe pudełko z jedzeniem na wynos.
„Co ty tu jeszcze robisz?” – zapytała Linda, gdy mnie zauważyła, jakby naprawdę o tym zapomniała.
„Kazałeś mi czekać” – powiedziałem.
„Naprawdę?” Wzruszyła ramionami, nie przejmując się tym. „No cóż, już skończyliśmy. Crystal, daj jej ochłapy.”
Białe pudełko poszybowało w powietrzu i uderzyło mnie w twarz. Rozbiło się od uderzenia, rozrzucając resztki czyjegoś obiadu po zamarzniętym chodniku. Kilka kęsów steku. Trochę puree ziemniaczanego, teraz zmieszanego z brudnym śniegiem. Resztki sałatki.
Crystal się roześmiała. Gerald się roześmiał. A Linda – moja matka, kobieta, która nosiła mnie przez dziewięć miesięcy i sprowadziła na ten świat – śmiała się najgłośniej ze wszystkich.
„Spadaj” – powiedziała, wciąż się śmiejąc. „Nie idź za mną do domu. Nie jesteś tam już mile widziany”.
Spojrzałem na nią nie rozumiejąc.
„Mamo” – wyszeptałam. „Dokąd pójdę?”
Śmiech ucichł. Na jej twarzy pojawiło się coś brzydkiego, coś, co już wcześniej widziałem, ale nigdy tak nago, tak dogłębnie.
„Nie nazywaj mnie tak” – warknęła.
Zrobiła krok w moją stronę, a ja cofnąłem się instynktownie.
„Nie jesteś moją córką. Nigdy nią nie byłaś. Byłaś błędem, za który płaciłam osiem lat i mam dość”.
„Proszę” – powiedziałem. Słowo to wyszło ledwie szeptem. „Proszę, wyzdrowieję. Będę cicho. Nie zjem twojego jedzenia ani nie zajmę miejsca”.
Jej but trafił mnie w żebra, zanim zdążyłem dokończyć zdanie.
Upadłem na chodnik, łapiąc powietrze. Kolejny kopniak trafił mnie w udo. Trzeci trafił mnie w ramię, gdy próbowałem zwinąć się w kulkę, żeby się osłonić.
„Mamo, przestań. Proszę” – błagałam.
„Nie nazywaj mnie tak!” – krzyknęła. Porzuciła wszelkie pozory opanowania. „Zrujnowałeś mi życie. Odepchnąłeś go. Wszystko złe, co mi się przytrafiło, to twoja wina”.
Gerald odciągnął ją, ale nie dlatego, że się o mnie martwił.
„Linda, ludzie się gapią. Chodźmy.”
Napluła na mnie. Naprawdę napluła, ślina wylądowała ciepła, a potem natychmiast zimna na moim policzku.
Następnie pozwoliła Geraldowi zaprowadzić się do samochodu. Crystal podążała za nią, rzucając jej ostatnie pogardliwe spojrzenie przez ramię.
Drzwi samochodu zatrzasnęły się. Silnik zapalił. Reflektory omiotły mnie, gdy wyjeżdżali z parkingu, oświetlając na chwilę moje zwinięte ciało, zanim pogrążyły mnie w ciemności.
Nie wiem, jak długo tam leżałem. Wystarczająco długo, by chłód przerodził się w ból, potem w odrętwienie, a potem w coś więcej niż odrętwienie. Wystarczająco długo, by uświadomić sobie, że nikt już nie wróci. Wystarczająco długo, by z przerażającą jasnością zrozumieć, że jestem zupełnie sam na świecie.
Policjant znalazł mnie skuloną za śmietnikiem o drugiej w nocy. Byłam w stanie hipotermii, ledwo przytomna i nie mogłam powstrzymać drżenia na tyle długo, żeby mu powiedzieć, jak się nazywam. Owinął mnie swoją kurtką i zaniósł do radiowozu. Pamiętam żar bijący z otworów wentylacyjnych, niczym ogień na mojej zamarzniętej skórze.
Potem był szpital, potem opieka społeczna, a potem szereg domów zastępczych, które były nastawione od obojętności po wręcz wrogość. W ciągu czterech lat przeskoczyłam przez siedem placówek, ucząc się być małą, cichą i niewidzialną. Ucząc się niczego od nikogo nie oczekiwać.
Moje ósme miejsce zmieniło wszystko.
Martha i Eugene Templetonowie byli oboje po sześćdziesiątce, emerytowanymi nauczycielami, którzy poświęcili swoje życie pracy z dziećmi z problemami. Przekonali się o moim obronnym milczeniu i braku zaufania. Nie naciskali. Po prostu pojawiali się dzień po dniu z cierpliwością i niezmienną życzliwością.
Na początku z nimi walczyłem, sprawdzałem każdą granicę, spodziewając się, że poddadzą się tak jak wszyscy inni. Ale nigdy tego nie zrobili.
Kiedy oblałam sprawdzian z matematyki, Eugene czuwał przy mnie każdej nocy przez miesiąc, aż liczby zaczęły nabierać sensu. Kiedy koszmary wyrywały mnie z krzykiem ze snu, Martha siedziała przy mnie do świtu, nigdy nie zadając pytań, na które nie byłam gotowa odpowiedzieć.
Oficjalnie adoptowali mnie trzy dni przed moimi czternastymi urodzinami. Uroczystość adopcyjna była kameralna, tylko my i sędzia w wyłożonej boazerią sali sądowej, która pachniała starymi książkami i cytrynowym lakierem. Martha miała na sobie niebieską sukienkę, którą zachowała na specjalne okazje. Eugene miał na sobie swój najlepszy garnitur, ten z łatami na łokciach, których nie chciał wymienić, bo należał do jego ojca.
Założyłam nowy strój, który kupili specjalnie na tę okazję. Były to pierwsze nowe ubrania, jakie kiedykolwiek miałam.
Kiedy sędzia zapytał, czy rozumiem, co się dzieje, skinąłem uroczyście głową.
„Zdobywam prawdziwą rodzinę” – powiedziałem.


Yo Make również polubił
Musaka, tradycyjny i pyszny przepis grecki
Kruche „Śnieżne Ciasteczka” – Rozpływają się w Ustach, Gotowe w 15 Minut!
Chleb łyżką mieszany – błyskawiczny w przygotowaniu
Deszcz pieniędzy dla tych 5 znaków zodiaku dzięki energii pełni księżyca…