Przekazali moją rolę lidera komuś, kto był tam zaledwie od miesiąca, i oczekiwali, że się uśmiechnę i zaakceptuję. Zamiast tego, po cichu przeszedłem na plan B – ten, który miał im pokazać, kogo dokładnie odsunęli na bok. – Page 4 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Przekazali moją rolę lidera komuś, kto był tam zaledwie od miesiąca, i oczekiwali, że się uśmiechnę i zaakceptuję. Zamiast tego, po cichu przeszedłem na plan B – ten, który miał im pokazać, kogo dokładnie odsunęli na bok.

„To nie musi być wrogie, Ranata. Żyjemy w tym samym ekosystemie. Niekorzystnie dla twojej reputacji jest też to, że jesteś postrzegany jako ktoś, kto pali mosty”.

„Nie spaliłem za tobą mostów, Jerome” – powiedziałem spokojnie. „Podałeś mi zapałki i dolałeś benzyny, kiedy na publicznym spotkaniu zastąpiłeś mnie kimś, kto nie umiał wymówić imienia naszego największego klienta”.

Pozwoliłem, by moje słowa wybrzmiały.

„Czego chcesz?” zapytałem w końcu.

Zmienił taktykę.

„Chcielibyśmy zbadać możliwość współpracy z Państwa firmą” – powiedział. „W ograniczonym zakresie. Aby… na nowo ustabilizować niektóre relacje z naszymi klientami. Szczególnie te, które są, powiedzmy, niepewne”.

Uśmiechnąłem się do siebie.

„Chcesz mnie zatrudnić” – wyjaśniłem.

„Chcemy zatrudnić waszą firmę” – poprawił szybko. „Jako zewnętrznych konsultantów. To byłoby korzystne dla obu stron. Moglibyśmy zostawić przeszłość za sobą i skupić się na przyszłości. Rynek uwielbia historie o pojednaniu”.

No i stało się. Żadne przeprosiny. Żadne przyznanie się. Obrót.

Pomyślałam o ludziach w mojej sekcji komentarzy. O kobiecie na parkingu Targeta. O starszym inżynierze, który pisał o szkoleniu swojego następcy, a potem o tym, jak go wyprowadzono. O nauczycielce, której okręg szkolny zastąpił jej program czymś „innowacyjnym”, co istniało głównie w prezentacji PowerPoint.

„Doceniam ofertę” – powiedziałem. „Ale nie sądzę, żeby to było odpowiednie”.

Cisza.

„Czy mogę zapytać dlaczego?” powiedział sztywno.

„Bo historia, którą chcesz, to nie historia, którą ja przeżywam” – odpowiedziałem. „Chcesz historii, w której dokonujesz strategicznego zwrotu i angażujesz doświadczonego doradcę, który przeprowadzi cię przez trudną transformację. Narracja, którą przeżywam, dotyczy budowania czegoś niezależnego od systemów, które mnie odrzuciły. Te dwie historie to nie to samo”.

„Bądź realistą, Ranata” – powiedział, porzucając urok. „Jesteś małą firmą. My jesteśmy ważnym graczem. Nasza współpraca może zagwarantować ci stały dochód przez lata”.

„Nie interesują mnie gwarantowane przychody, jeśli wiążą się ze starymi schematami” – powiedziałem. „Odszedłem z waszej firmy, bo traktowali relacje jako zbędne, gdy nie pasowały do ​​obecnych trendów. Jeśli połączę swoją firmę z wami tylko po to, by ustabilizować wasz wizerunek, znów wpiszę się w ten schemat. Nie stworzyłem Planu B, żeby wrócić do Planu A pod innym logo”.

Jego głos stał się chłodniejszy.

„Popełniasz błąd. Rynek jest cykliczny. Trendy się zmieniają. Nie zdziw się, gdy entuzjazm opadnie, a Twoi klienci przejdą do kolejnej błyskotki”.

„Jerome” – powiedziałem cicho – „jedyni ludzie, którzy uważają związki za „trendy”, to ci, którzy nigdy nie zrozumieli, dlaczego w ogóle się udały”.

Pozwoliłem mu tak posiedzieć.

„Życzę ci powodzenia w przeprowadzce” – dodałem. „Naprawdę. Ale nie będziemy cię przyjmować jako klienta”.

Jego odpowiedź była urywana.

„Bardzo dobrze. Dzień dobry, pani Vega.”

Linia się urwała.

Odłożyłam telefon, czując się jednocześnie lżej i dziwnie smutno. Był czas, kiedy jego aprobata była osią, wokół której kręciło się moje życie zawodowe. Uwolnienie się od tej grawitacji było jak zejście z wirującej karuzeli i uświadomienie sobie, że grunt pod moimi stopami jest solidny i nieruchomy.

Ktoś delikatnie zapukał do moich drzwi.

„Wszystko w porządku?” zapytała Anna, wsuwając głowę do pokoju. „Mówiłeś swoim głosem „grzecznie zamorduj dyrektora”.

„To był Jerome” – powiedziałem. „Zaproponował nam kontrakt”.

Jej oczy się rozszerzyły. „I?”

„Odmówiłem.”

Gwizdnęła cicho i weszła do pokoju.

„Cholera. To musiało być przyjemne.”

„To wydawało się… konieczne” – powiedziałem. „Nie mogę budować marki na uczciwości, a potem dać się nabrać na wybielanie historii, którą próbują napisać na nowo”.

Powoli skinęła głową.

„Wiesz, że to oznacza, że ​​będą tworzyć własną wersję wydarzeń bez ciebie” – powiedziała. „Komunikaty prasowe. Wewnętrzne notatki. Ciche narracje o »żałosnych nieporozumieniach«”.

„Wiem” – powiedziałem. „Dlatego wciąż o tym opowiadamy. Nie z zemsty. Jako studium przypadku”.

Przechyliła głowę.

„Studium przypadku?”

„W tym, jak nie postępować z wiedzą instytucjonalną. W tym, jak faktycznie wykorzystać doświadczenie, zamiast je odrzucać. W tym, co się dzieje, gdy myli się „młodość” ze „świeżymi pomysłami” i „staż” ze „stagnacją”. Wiele firm obserwuje je teraz, zastanawiając się, po której stronie tej granicy się znajdują”.

Uśmiechnęła się powoli.

„Może ten facet od logistyki z Teksasu powinien być naszą pierwszą sprawą” – powiedziała. „Nawiasem mówiąc, odpisał mi. Mówi, że ma „problem” z dyrektorem, którego zamierzają zastąpić. Podoba mu się sposób, w jaki rozmawiamy o relacjach”.

„Umów się na rozmowę” – powiedziałem. „Ale pamiętaj – nie jesteśmy tu po to, żeby im tłumaczyć, jak kogoś rzucić. Jesteśmy tu po to, żeby pomóc im podejmować decyzje, które nie obrócą się przeciwko nim trzy miesiące później”.

„Naprawdę nie potrafisz niczego zrobić w połowie, prawda?” – zapytała rozbawiona.

„Nie” – przyznałem. „Naprawdę nie”.

Tego wieczoru, już w domu, zastałem Zoe przy kuchennym stole, otoczoną broszurami programu Florence, z otwartym laptopem i arkuszem kalkulacyjnym na ekranie.

„Czy ty… planujesz budżet?” – zapytałem, wkładając klucze do miski przy drzwiach.

Wzruszyła ramionami.

„Ktoś musi być wzorem odpowiedzialnego zachowania w tym domu” – powiedziała. „Dbam o to, żeby móc sobie pozwolić na lody każdego dnia, nie doprowadzając nas do bankructwa”.

„Nie doprowadzasz nas do bankructwa” – powiedziałem. „Jesteś pozycją pod hasłem „Warte każdego grosza”.

Uśmiechnęła się, ale nie podniosła wzroku.

„Więc… wysłałam maila do dyrektorki programu” – powiedziała. „Powiedziałam jej, że moja mama prowadzi teraz firmę konsultingową. Zapytałam, czy byliby zainteresowani gościnnym wykładem na temat międzykulturowych relacji biznesowych w przyszłym roku”.

Zamarłem.

„Co zrobiłeś?”

W końcu podniosła wzrok, a w jej oczach zabłysły figlarne iskierki.

„Spokojnie. Powiedziałem „może”. Nie rekrutuję cię, tylko… otwieram drzwi. Na wypadek, gdybyś chciał przez nie przejść bez konieczności tworzenia ich od podstaw”.

Usiadłem naprzeciwko niej, jednocześnie zirytowany i pod wrażeniem.

„Co ona powiedziała?” zapytałem.

„Powiedziała, że ​​właśnie tego typu rzeczy chcą, żeby studenci byli narażeni” – odpowiedziała Zoe. „I że jeśli kiedykolwiek przyjedziesz, z chęcią wysłuchają twojej wypowiedzi. Nie jako »gościa korporacyjnego«” – dodała, robiąc cudzysłów w powietrzu – „ale jako kogoś, kto doświadczył realiów pracy z międzynarodowym klientem”.

Nieproszone obrazy przelatywały mi przez głowę. Ja, stojąca w małej sali wykładowej i rozmawiająca z dwudziestolatkami o tym, że nie buduje się zaufania kodem QR. O tym, jak klient z Mediolanu i klient z Milwaukee chcą tego samego, ale w innym opakowaniu: być widocznymi.

„Najpierw zawieźmy cię do Florencji” – powiedziałem. „Plan B po kolei”.

Ugryzła się w wargę.

„Naprawdę ci to pasuje?” naciskała. „Ja idę?”

„Jestem więcej niż w porządku” – powiedziałem. „Chcę, żebyś poszedł. Chcę, żebyś zobaczył coś więcej niż sale konferencyjne i kwartalne raporty”.

„A co z tobą?” zapytała. „Czego chcesz, co nie jest zdobyciem klienta albo nowym kontraktem?”

Pytanie mnie zaskoczyło. Pomyślałem, jak łatwo mógłbym wymienić cele firmy: cele przychodowe, plany ekspansji, potencjalne zatrudnienia. Kolumna „osobiste” na tej liście była… bardziej pusta.

„Zapytaj mnie ponownie za sześć miesięcy” – powiedziałem w końcu. „A teraz chcę cię zobaczyć stojącego przed jakąś włoską katedrą i wysyłającego mi rozmazane zdjęcia, bo »zapomniałeś wyczyścić obiektyw«”.

Ona się zaśmiała.

„To bardzo konkretna prognoza”.

„Znam cię” – powiedziałem po prostu.

Kolejne miesiące toczyły się w rytmie zupełnie innym niż moje dotychczasowe życie. Nie mniej intensywnym – wręcz przeciwnie, stawka wydawała się teraz wyższa – ale intensywność była czysta. Koniec z desperacką walką o to, by udowodnić, że zasługuję na miejsce przy stole, gdzie zasady mogły się zmienić z dnia na dzień. Teraz, jeśli stół nie był wart siedzenia przy stole, budowałem inny.

Podjęliśmy się pracy z teksańską firmą logistyczną. Okazało się, że ich „sytuacja” była dokładnie taka, jakiej się spodziewałem: doświadczony dyrektor został zastąpiony kimś bardziej rzucającym się w oczy na papierze. Podczas naszych pierwszych warsztatów stanąłem przed ich zespołem kierowniczym i opowiedziałem swoją historię, nie wymieniając nazwisk. Obserwowałem, jak dyskomfort rozprzestrzenia się po sali, gdy niektórzy z nich rozpoznali siebie.

„Można wymienić tytuł w jeden dzień” – powiedziałem im. „Nie da się zastąpić osiemnastu lat, w których ktoś wiedział, dlaczego klient zadaje to samo pytanie na trzy różne sposoby, zanim podpisał umowę. Jeśli zamierzasz wprowadzić zmianę, zrób to z planem, który uwzględnia to, co tracisz – i ze strategią, która nie opiera się na fantazji o człowieku, który działa od ręki”.

Nie wszystkim się to podobało. Ale ci, którzy nas zaprosili, powoli kiwali głowami z ulgą w oczach. Oni też nie byli szaleni. Po prostu brakowało im słów, by wyrazić, jak niesłuszne jest to, do czego byli zmuszani.

Powoli zaczęło dziać się coś dziwnego.

Staliśmy się mniej znani jako „firma, do której dzwonisz, gdy klienci są wściekli”, a bardziej jako „firma, do której dzwonisz, zanim wysadzisz swój własny dom”.

Pomogliśmy rodzinnej firmie produkcyjnej przekazać zarządzanie z ojca na córkę, nie rozmontowując przedsiębiorstwa.

Współpracowaliśmy z siecią szpitali próbując połączyć dwa oddziały o zupełnie odmiennych kulturach.

Pomogliśmy inżynierowi w połowie kariery wynegocjować nową strukturę obowiązków, która uwzględniała jego wiedzę instytucjonalną, zamiast wpychać go w ślepą uliczkę „mentoringu” bez żadnej drabiny awansu.

Za każdym razem dostrzegałem echa własnej historii. I za każdym razem przypominałem sobie tę wersję siebie, która siedziała na tym spotkaniu działu kadr, kompletnie zaskoczona, ale mimo to wciąż uprzejma.

Pewnego popołudnia, gdy lato znów zbliżało się do jesieni, mój telefon zawibrował, wyświetlając numer, którego nie rozpoznałem. O mało nie włączyła mi się poczta głosowa, ale coś kazało mi przesunąć słuchawkę.

“Cześć?”

Odezwał się znajomy, niepewny głos.

„To jest Melodia.”

Zamknąłem drzwi swojego biura.

„Melody” – powiedziałem. „Minęło trochę czasu”.

„Tak” – powiedziała. W jej głosie nie było już ani krzty entuzjazmu, ani ożywienia. „Ja, eee… słyszałam o tym, co robisz”.

Wiadomości się rozchodzą. Zwłaszcza gdy są opakowane w narrację, o której ludzie nie mogą przestać mówić.

„Jak się masz?” zapytałem i po raz pierwszy nie miałem na myśli żadnej strategii.

Zaśmiała się, ale nie był to ten kruchy, nerwowy dźwięk, który pamiętałem z pierwszego spotkania zespołu. Był zmęczony. Ludzki.

„Bezrobotna” – powiedziała. „Najwyraźniej jestem „przekwalifikowana” na stanowiska podstawowe i „zbyt niedoświadczona” na stanowiska kierownicze. To taki mały, przyjemny czyściec. Dziesięć na dziesięć, nie polecam”.

Oparłem się na krześle.

„Przepraszam” – powiedziałem. I rzeczywiście. Nie w sposób, w jaki by sobie tego życzyła, ale w sposób, w jaki rozumie się kogoś uwięzionego w maszynie, którą również pomagał prowadzić.

„Długo byłam na ciebie zła” – przyznała. „Obwiniałam cię za… wszystko. Za to, jak wyglądałam podczas prezentacji. Za to, że klienci odeszli. Za to, że Jerome się do mnie odwrócił. Powtarzałam sobie, że to ty to wszystko zaaranżowałeś”.

„A teraz?” zapytałem cicho.

„Teraz miałam trochę czasu na przemyślenia” – powiedziała. „I trochę czasu, żeby popatrzeć, jak robi to samo dwóm innym osobom. Inny podział, ten sam schemat. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie byłam główną bohaterką jego historii. Tylko rekwizytem”.

Nie powiedziałem, że zdałem sobie z tego sprawę lata temu. Są rzeczy, które ludzie muszą najpierw powiedzieć o sobie.

„Co sprawiło, że do mnie zadzwoniłeś?” – zapytałem.

„Widziałam twój film” – powiedziała po prostu. „A potem obejrzałam, jak w podcaście o przywództwie opowiadasz o wiedzy instytucjonalnej i pomyślałam… ‘Wow, byłam tak zajęta udowadnianiem, że należę do ich stołu, że nawet nie zapytałam, czy chcę zjeść to, co podają’”.

Zapadła długa cisza.

„Jestem ci winna przeprosiny” – powiedziała. „Za to, jak cię traktowałam, kiedy objęłam twoje stanowisko. Za to, jak rozmawiałam z zespołem. Za to, że oskarżyłaś cię o sabotowanie mnie, podczas gdy mówiłeś tylko prawdę. Próbowałeś mnie ostrzec przed Masanellimi. Nie posłuchałam. Myślałam, że jeśli wystarczająco zaimponuję Jerome’owi, to nic z tego nie będzie miało znaczenia”.

Dziwnie było usłyszeć ją na głos mówiącą to, czego się domyślałem od tak dawna.

„Dziękuję, że to powiedziałeś” – powiedziałem. „To znaczy więcej, niż myślisz”.

Kolejna pauza.

„Słuchaj, nie dzwonię z prośbą o pracę” – powiedziała szybko. „Wiem, że to byłoby… dziwne. Po prostu… nie chciałam, żeby ostatnie słowa między nami padły, gdy syknęłam na korytarzu, że mnie wrobiłeś”.

„Byłeś pod ogromną presją” – powiedziałem.

„Byłam pod wpływem wielu złudzeń” – poprawiła się. „Presja tylko je wzmacniała”.

Uśmiechnąłem się wbrew sobie.

„Jeśli to cokolwiek znaczy” – powiedziałem – „nie myliłeś się we wszystkim. Wydział rzeczywiście potrzebował modernizacji. Nasze procesy były zbyt zależne ode mnie. Powinienem był zrobić więcej wcześniej, zbudować struktury, które nie wymagałyby moich odcisków palców przy każdej decyzji”.

„To hojne” – powiedziała.

„To realistyczne” – odpowiedziałem. „Użyli cię jak skalpela, kiedy potrzebowali rozmowy. To ich sprawa. Ale nie będę udawał, że nie zbudowałem systemu, w którym moja niezastąpioność stała się sama w sobie obciążeniem”.

Przez dłuższą chwilę milczała.

„Więc… co teraz?” – zapytała. „Mam na myśli ciebie. Masz tę prosperującą firmę, klientów, którzy się tobą zachwycają, córkę, która, sądząc po Instagramie, podobno przeprowadza się do Florencji. Jaki jest plan B po planie B?”

To pytanie mnie rozśmieszyło.

„Jeszcze nie nadałem temu nazwy” – przyznałem. „W tej chwili wygląda to na bardziej staranny dobór klientów. Bardziej uczenie niż naprawianie. Mówienie „nie”, gdy projekt to tylko opatrunek na złamaniu, którego nie chcą prawidłowo założyć”.

„Masz prawo chcieć czegoś łagodniejszego, wiesz” – powiedziała, zaskakując mnie. „Coś, co nie jest studium przypadku. Nie musisz wiecznie być chodzącym łukiem odkupienia”.

Przypomniało mi się pytanie Zoe przy kuchennym stole: Czego chcesz, co nie jest sukcesem klienta?

„To… praca w toku” – powiedziałem.

„Cóż” – powiedziała – „jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się poprowadzić warsztaty dla osób takich jak ja – kobiet, które uważają, że jedynym sposobem na wygraną jest granie, dopóki gra nas nie wypluje – to ja bym się zgłosiła”.

„Może to zbuduję” – powiedziałem.

„Oczywiście, że tak” – odpowiedziała. „Jesteś Ranata Vega. Budowanie to twój język miłości”.

Kiedy się rozłączyliśmy, siedziałem tam jeszcze długo, wpatrując się w rzekę. Słońce zaczynało zachodzić, zamieniając wodę w blachę kutej miedzi. W odbiciu szkła widziałem swoją twarz: starszą niż wtedy, gdy po raz pierwszy wszedłem do towarzystwa Jerome’a, z głębszymi zmarszczkami wokół oczu i wyraźniejszymi siwymi włosami.

Pomyślałem o wszystkich latach, które spędziłem na gonitwie za awansami, tytułami, zatwierdzaniu budżetów. O wszystkich salach, w których ćwiczyłem przemówienia, o wszystkich wskaźnikach, które zapamiętałem, żeby uzasadnić swoje istnienie.

I pomyślałem o tym nowym sezonie – bardziej chaotycznym, mniej pewnym, ale w jakiś sposób bardziej szczerym. Sezonie, w którym sukces nie był mierzony tym, jak cicho potrafiłem znieść brak szacunku, ale tym, jak jasno potrafiłem nazwać to, co ważne, i wokół tego budować.

Później tego wieczoru, siedząc na kanapie z Zoe, na wpół oglądając film, na wpół czytając komentarze pod moim najnowszym wpisem, jedna wiadomość utkwiła mi w pamięci. Pochodziła od nieznanego mi imienia, prostego zdjęcia profilowego kobiety w granatowej marynarce.

Jestem „młodszą zatrudnioną” w mojej historii, napisała. Dostałam awans na stanowisko, pokonując kobietę, która pracowała tam piętnaście lat dłużej ode mnie. Mówili mi, że „utknęła w swoich nawykach”. Teraz patrzę, jak robią mi to samo, co jej, a twoja historia uświadomiła mi, że nie jestem złoczyńcą ani ofiarą – jestem tylko kolejnym pionkiem. Dziękuję, że pozwoliłaś mi zejść z planszy.

Przeczytałem to dwa razy, po czym oddałem telefon Zoe, nic nie mówiąc.

Przeczytała to, a potem oparła głowę na moim ramieniu.

„Wiesz, co robisz, prawda?” mruknęła.

„Za dużo gadasz w internecie?” zapytałem.

Przewróciła oczami.

„Uczysz ludzi, żeby przestali brać udział w castingach do ról, które zostały napisane tak, żeby ich wyrzucić” – powiedziała. „To… coś wielkiego”.

Oglądałem, jak film miga na ekranie, a w tle rozgrywa się jakiś romantyczny wątek.

„Może to jest Plan C” – powiedziałem cicho. „Nie tylko budowanie firmy. Budowanie języka. Takiego, którego ludzie będą mogli używać, kiedy siedzą w dziale kadr i coś w nich mówi: »To nie jest w porządku«, nawet jeśli wszyscy wokół kiwają głowami, jakby tak było”.

Zoe delikatnie mnie szturchnęła.

„Dodaj to do swojego notatnika, królowo planów awaryjnych” – powiedziała. „Tuż pod hasłem »Dowiedz się, jak wziąć urlop bez sprawdzania poczty co osiem minut«”.

Zaśmiałem się.

„To trochę potrwa” – przyznałem.

„W porządku” – powiedziała. „Mamy czas”.

I po raz pierwszy od bardzo dawna jej uwierzyłem – nie tylko w kwestii biznesu, przychodów czy klientów, ale także w kwestii siebie. W możliwość, że Plan B to nie cel, który już osiągnąłem, ale sposób na wejście w to, co miało nastąpić.

Sposób, w jaki gdyby ktoś kiedykolwiek spojrzał na mnie przez biurko i powiedział: „Zmierzamy w innym kierunku”, mógłbym się uśmiechnąć, wstać i odpowiedzieć bez strachu:

„Ja też.”

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Tylko 2 filiżanki dziennie przez 1 tydzień i będziesz potrzebować mniejszych ubrań!

FAQ: Czy ta metoda działa? Tak, zielona herbata przyspiesza metabolizm i wspomaga spalanie tłuszczu, zwłaszcza gdy jest spożywana regularnie. Jednak ...

Grzybica paznokci: jak pozbyć się jej na zawsze za pomocą octu i wody utlenionej

Do przygotowania środka na grzybicę paznokci potrzebne będą: 50 ml 90-procentowego alkoholu etylowego, 50 ml wody utlenionej i 20 ml białego octu ...

Bakłażan faszerowany po turecku: aromatyczne i sycące danie

5. Pieczenie bakłażanów Po zrumienieniu przełóż bakłażany do naczynia do pieczenia. Ułóż je pionowo lub na boku, w zależności od ...

Moja teściowa kupuje te tabletki nawet wtedy, gdy nie ma zmywarki: dzięki jej sztuczce i ja dostałam 1 opakowanie na cały rok

Jeśli nie dbasz odpowiednio o łazienkę, kamień może szybko gromadzić się na wszystkich powierzchniach, takich jak kran, ekran prysznica, a ...

Leave a Comment