„Ten sam facet. Ten sam klucz do mieszkania. Głośny śmiech na korytarzu, muzyka grała do późna. Zupełnie inaczej niż wtedy, gdy była twoja córka. Była cicha i pełna szacunku.”
Korytarz zaczął lekko wirować. Córki nie było, a jej mąż wykorzystywał jej dom jako drzwi obrotowe do załatwiania swoich spraw. „Jak długo to już trwa?”
„Dwa, może trzy tygodnie. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy przestałem widywać May”.
Musiałem ją znaleźć. Gdyby go zostawiła, powiedziałaby mi. Zadzwoniłaby. Chyba że nie mogła.
Telefon w kieszeni był jak cegła. Ale potem przypomniałem sobie. Ta aplikacja. Ta, którą May nalegała, żebym zainstalował na moim nowym smartfonie podczas jej ostatniej wizyty.
„Tato, a co, jeśli coś się stanie?” – zapytała, stukając i przesuwając palcem po ustawieniach, których nie rozumiałam. „A co, jeśli będziemy musieli się odnaleźć? To nie śledzenie, to bezpieczeństwo. Proszę.”
Przeszukałem torbę podróżną w poszukiwaniu okularów do czytania. Świat wyostrzył się. Znalazłem ikonę – dwie małe figurki i pinezkę lokalizacji – i stuknąłem w nią. Wymagane hasło. Wpisałem datę urodzenia. Nieprawidłowe. Imię mojej zmarłej żony. Nieprawidłowe. Wtedy sobie przypomniałem. Moje urodziny plus rok, w którym May ukończyła liceum.
Telefon przyjął zgłoszenie. Na ekranie pojawiła się mapa. Pulsująca niebieska kropka wskazywała moją lokalizację w Brooklynie. Potem pojawiła się kolejna. Czerwona kropka. iPhone May.
Nie było go w jej mieszkaniu. Nie było go nigdzie na Brooklynie. Czerwona kropka była mocno osadzona na Manhattanie, w skupisku dużych budynków, których nie rozpoznawałem. Dotknąłem jej. Pojawił się tekst.
iPhone May. Szpital Mount Sinai.
Telefon prawie wypadł mi z rąk. Szpital.
To wyjaśniało wszystko. Nieodebrane telefony, jej nieobecność, nawet wymienione zamki. Ale nie wyjaśniało niczego na temat kobiet, które Harold widział. Chyba że… chyba że Nelson wykorzystywał chorobę mojej córki jako okazję.
Żółta taksówka przejechała obok. Wyszedłem na ulicę, machając rozpaczliwie. Zatrzymała się z piskiem opon.
„Szpital Mount Sinai” – wysapałem, wchodząc na zaplecze. „Proszę się pospieszyć. To nagły wypadek”.
Taksówka płynęła niczym melasa przez tętnice Manhattanu. Siedziałem na tylnym siedzeniu, ściskając telefon, a czerwona kropka była stałym, przerażającym sygnałem. Dlaczego ona tam była? Jak długo tam była? Dwa tygodnie, powiedział Harold. Dwa tygodnie w szpitalu to nie była rutyna.
Karetka przejechała obok nas z wyciem, jej światła malowały wnętrze samochodu natarczywymi błyskami czerwieni i błękitu. Zmierzała w tym samym kierunku. Poczułem ucisk w piersi.
Trzy lata temu odbyłem tę samą desperacką podróż. Inny szpital, inne miasto, ale ten sam miażdżący strach. Moja żona, Martha, była w czwartym stadium, kiedy w końcu usłyszeliśmy diagnozę. Rak trzustki. Trzymałem ją za rękę przez cały ten czas i obiecałem jej, że zawsze będę opiekował się May.
Przede mną majaczył ogromny kompleks Góry Synaj. Zapłaciłem kierowcy i wyszedłem na chodnik, patrząc w górę na imponujące wieże ze szkła i stali. Gdzieś w środku czekała moja córka, nie wiedząc, że przyjadę.
Hol szpitala był kontrolowanym chaosem marmurowych podłóg, zapachów środków dezynfekujących i zaniepokojonych twarzy. „Szukam mojej córki, May Nelson” – powiedziałem do kobiety w punkcie informacyjnym.
Wpisała: „Czy jest pan na jej liście kontaktów alarmowych, proszę pana?”
„Jestem jej ojcem, Amos Cox.”
Więcej pisania. Pauza. Jej wyraz twarzy złagodniał. „Pokój 314, trzecie piętro. Oddział Onkologii. Zadzwonię i dam znać, że przyjdziesz”.
Onkologia. Rak.
Nogi prawie się pode mną ugięły. Przytrzymałam się ściany, żeby się podeprzeć. Ta sama choroba, która zabrała jej matkę.
Gdy wychodziłem z windy, powitała mnie kobieta w białym fartuchu. Na jej identyfikatorze widniało imię i nazwisko: dr Elena Ramirez, onkologia.
„Panie Cox?” Jej głos był łagodny, władczy. „Jestem dr Ramirez, onkolog May. Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?”
Zaprowadziła mnie do małego gabinetu. W powietrzu unosiła się gęsta, niewypowiedziana, zła wiadomość.
„Ile wiesz o stanie zdrowia swojej córki?” zapytała.
„Nic” – wyznałem.
Dr Ramirez otworzył teczkę. „U May sześć tygodni temu zdiagnozowano raka trzustki. Czwarte stadium. Z przerzutami. Od dwóch tygodni jest hospitalizowana w celu leczenia bólu i opieki paliatywnej”.
Pokój się przechylił. Te same słowa. Ta sama diagnoza. „To… to nie może być prawda. Ma dopiero trzydzieści pięć lat”.
„Rak nie dyskryminuje, panie Cox. Bardzo mi przykro”.
„Dlaczego nikt się ze mną nie skontaktował? Jestem jej ojcem.”
„Kontaktem alarmowym w aktach jest jej mąż, Nelson Hargrove. Wielokrotnie próbowaliśmy się z nim skontaktować, ale nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi”.
Oczywiście. Nelson wiedział. Wiedział od sześciu tygodni, a zamiast do mnie zadzwonić, zamiast być przy niej, paradował z innymi kobietami po jej mieszkaniu.
„May była praktycznie sama w tym trudnym czasie” – powiedział cicho lekarz. „Personel pielęgniarski jest bardzo zaniepokojony”.
„Czy mogę ją zobaczyć?”
„Oczywiście. Ale panie Cox” – pochyliła się do przodu – „zmiany fizyczne bywają zaskakujące. A ona nie wie, że pan przyjeżdża. Kazała mi obiecać, że się z panem nie skontaktuję. Nie chciała, żeby się pan martwił, nie po tym, co pan przeszedł z żoną”.
Poczucie winy było fizycznym ciosem. Podczas gdy ja wiodłem spokojne życie w Pensylwanii, moja córka była tu, sama, próbując mnie chronić.
Weszłam do pokoju 314 i widok ten niemal mnie załamał. May leżała w łóżku, jej niegdyś promienna twarz była wychudzona, a ciemne włosy rzadkie i łamliwe. Kroplówki biegły od jej ramion do maszyn, które cicho piszczały. Ale jej oczy – oczy Marthy – wciąż były jasne.
„Tato?” wyszeptała, a jej głos załamał się z niedowierzania. „Co ty tu robisz?”
„Zaskoczę moją córkę” – wydusiłem z siebie, podchodząc do jej łóżka. „Tak w każdym razie było w planie”.
„Nie możesz tu być” – powiedziała, a w jej oczach pojawiły się łzy. „Nie chciałam, żebyś to widział”.
„Kochanie” – powiedziałem, biorąc ją za chudą dłoń. „Dlaczego mi nie powiedziałaś?”
„Bo widziałam, co rak mamy ci zrobił” – szlochała. „Nie mogłam cię przez to znowu skazać”.
„To nie była twoja decyzja. Straciłem twoją matkę. Jesteś wszystkim, co mi zostało. Naprawdę myślałaś, że będę chciał spędzić ten czas osobno?” Ścisnąłem jej dłoń. „A teraz mam pytanie. Gdzie jest twój mąż?”
Jej wyraz twarzy zbladł. „Nelson… ma z tym wszystkim problem. Powiedział, że potrzebuje trochę przestrzeni, żeby to wszystko przetrawić. Zatrzymał się u brata”.
Przypomniały mi się słowa Harolda. Co kilka dni inne kobiety. Pomyślałam o śmiechu, o muzyce granej późnym wieczorem. Podczas gdy moja córka leżała tu, wierząc, że jej mąż pogrąża się w żałobie, on traktował jej mieszkanie jak swój prywatny plac zabaw.
Weszła pielęgniarka. „Przepraszam, musimy zrobić badania krwi. Czy mógłby nam pan dać około godziny?”
Pocałowałem May w czoło. „Nigdzie się nie wybieram, kochanie. Zostanę tak długo, jak będziesz mnie potrzebować”.
Gdy wyszedłem na korytarz, smutek i strach skrystalizowały się w coś chłodniejszego, bardziej skupionego. Czterdzieści lat pracy inżynierskiej nauczyło mnie systematycznego podejścia do problemów. A Nelson Hargrove właśnie stał się problemem wymagającym bardzo precyzyjnego rozwiązania.
Znalazłem cichy kącik w poczekalni dla rodzin i wyciągnąłem telefon. Numer Nelsona od razu włączył się na poczcie głosowej. Zostawiłem nową wiadomość.
„Nelson, tu Amos. Jestem na Górze Synaj z twoją żoną. Jest tu od dwóch tygodni, walcząc z rakiem, podczas gdy ty… cóż, wiem, gdzie byłeś. Oddzwoń do mnie.”
Potem zadzwoniłem do Jake’a Morrisona, starego przyjaciela z czasów, gdy byłem konsultantem, a który został prywatnym detektywem. „Jake, potrzebuję przysługi. Cicho”.
Wyjaśniłem sytuację. Jake słuchał bez przerwy. „Gdzie on teraz jest?” – zapytał, kiedy skończyłem.


Yo Make również polubił
Jeżeli na górze patyczka lizaka widzisz dziurkę, oznacza to, że:
Dlaczego jest to konieczne: obudź się z energią i… przestań pić kawę?
Niezwykłe Placki Bez Mąki! Gotowe w 10 Minut – Przepis, który Zrobi Furorę w Każdej Kuchni!
🧬 3 objawy raka, które pojawiają się rano – i dlaczego należy je traktować poważnie