Sara zamarła.
Był wysoki – dobrze ponad metr osiemdziesiąt – i szeroki w ramionach, wypełniających sylwetkę. Jego włosy były ciemne, starannie przycięte. Garnitur miał grafitowy, skrojony z elegancją, która nie pasowała do tego podupadłego kompleksu w Denver. Jego oczy – szare jak burza i zaskakująco przenikliwe – przeszywały ją wzrokiem, katalogując jej obrażenia z niepokojącą precyzją. To nie było pożądanie. To nie było współczucie. To było coś zimniejszego, głębszego. Kontrolowana furia.
„Wysłałeś wiadomość” – powiedział. Nie było to pytanie.
Sarah skinęła głową, jej gardło było zbyt ściśnięte, by mogła wypowiedzieć słowa.
Za nim pojawił się drugi mężczyzna — młodszy blondyn o wojskowej postawie.
„Victorze” – powiedział wysoki mężczyzna, nie oglądając się za siebie – „wyciągnij ją stąd. Zabierz ją do doktora Petro. Pełne badanie. Pełna dokumentacja”.
Sarah mrugnęła. Doktor Petro? Dokumentacja? Kim byli ci ludzie? Co się działo?
Victor podszedł do niej powoli i delikatnie, jakby była rannym zwierzęciem.
„Proszę pani, pomogę pani wstać. Dobrze?”
Skinęła głową ponownie, zbyt przytłoczona, by mówić. Dłonie Victora były delikatne, ale silne, gdy pomagał jej wyjść z łazienki.
Gdy mijali sypialnię, Sarah zobaczyła Derricka przyciśniętego ręką wysokiego mężczyzny do ściany, jego stopy ledwo dotykały podłogi.
„Proszę” – wykrztusił Derrick. „Nie wiedziałem… przysięgam… nie wiedziałem, kim ona jest”.
„Ona jest dla ciebie nikim” – powiedział nieznajomy spokojnie i groźnie. „Nigdy nie była dla ciebie niczym”.
Sarah nie patrzyła, co się stało. Victor poprowadził ją po schodach w stronę czarnego SUV-a stojącego na krawężniku. Jego lakier lśnił w świetle latarni Denver niczym obsydian. Wślizgnęła się do środka, wyczerpana, obolała, kompletnie zdezorientowana.
„Kto… kto to był?” – wychrypiała. „Kim wy jesteście?”
Victor spojrzał na nią wzrokiem, w którym było tyleż szacunku, co zmęczenia.
„To był” – powiedział – „Aleksiej Wulkoff. A pani, panno Mitchell… właśnie stała się najszczęśliwszym złym numerem w Stanach Zjednoczonych”.
To imię nic jej nie mówiło. Ale z tonu Victora wywnioskowała, że to imię znaczy coś dla wszystkich innych.
SUV płynnie przemierzał ulice Denver, sunąc pośród blasku latarni i odległej sylwetki Gór Skalistych. Sarah zakręciło się w głowie. Chciała zadawać pytania. Chciała spać. Chciała obudzić się w świecie, w którym nie miałaby złamanej ręki i nie widziałaby, jak jej chłopak rzucany jest na ścianę jak szmaciana lalka.
Victor zadzwonił w języku, którego nie rozpoznała – podejrzewała, że rosyjskim. Jego ton był pełen szacunku i oschły.
Piętnaście minut później dotarli do prywatnej kliniki medycznej, ukrytej między ekskluzywnym studiem pilatesu a butikową kawiarnią w jednej z ekskluzywnych dzielnic Denver. Sarah próbowała protestować.
„Nie stać mnie na to. Nie mam ubezpieczenia na…”
„Załatwione” – powiedział po prostu Victor. „Rozkaz pana Vulkoffa”.
Doktor Petro, siwowłosy mężczyzna o spokojnym usposobieniu, zbadał ją z pełnym profesjonalizmem. Zrobił zdjęcia. Udokumentował każdy uraz. Mówił delikatnie, opisując złamania, siniaki i wstrząs mózgu. Z mistrzowską precyzją założył jej ramię w gips.
„Masz wielkie szczęście” – powiedział. „Jeszcze kilka funtów nacisku tutaj…” – wskazał na jej żebra – „i sytuacja byłaby o wiele poważniejsza”.
Szczęściarz. Wszyscy to powtarzali.
Jednak Sara nie czuła się szczęściarą.
Czuła się złamana.
Victor zawiózł ją do strzelistego budynku w centrum Denver, gdzie portier powitał go po imieniu. W luksusowym apartamencie na piętnastym piętrze – większym niż jakiekolwiek inne miejsce, w którym mieszkała – Victor pokazał jej podstawowe udogodnienia.
„Ubrania w szafie. Kuchnia zaopatrzona. Mój numer jest w telefonie na blacie. Jeśli czegoś potrzebujesz, dzwoń. O każdej porze dnia i nocy.”
„Ale dlaczego?” – wyszeptała oszołomiona Sara. „Dlaczego on to wszystko robi? On mnie nie zna”.
Wyraz twarzy Victora złagodniał.
„Napisałeś do niego z prośbą o pomoc. On takich rzeczy nie ignoruje.”
Zostawił ją samą w ogromnym mieszkaniu, z panoramicznym widokiem na Góry Skaliste, panoramą Denver świecącą niczym rozproszone gwiazdy i ciszą tak głęboką, że słyszała bicie własnego serca.
Powinna być przerażona.
Zamiast tego… pomyślała o szarych oczach. O cichym głosie, który z zabójczym spokojem pytał: „Gdzie ona jest?”. O tym, jak patrzył na jej obrażenia.
I po raz pierwszy od dwóch lat poczuła się bezpiecznie.
Następnego ranka obudziła się zdezorientowana, ale żywa. Na tymczasowym telefonie zawibrowała wiadomość.
Jak się czujesz?
Zaparło jej dech w piersiach. Nieznany numer. Ale wiedziała.
Kto to jest?
Aleksiej. Spałeś?
Reszta tego dnia – i kolejne dni – rozwinęła się w coś surrealistycznego. Wyzdrowiała. Odpoczęła. Victor odwiedzał ją codziennie. Dr Petro składał wizyty domowe. Sarah zdała sobie sprawę, że nie musi wracać do Derricka – wcale nie musi wracać do tamtego życia. Rzuciła pracę, a jej głos drżał, gdy powiedziała swojemu kierownikowi w gabinecie stomatologicznym w Denver, że nie wróci.
I każdego dnia Aleksiej pisał SMS-y.
Nigdy długie rozmowy. Tylko regularne.
Dzień dobry. Jadłeś? Jak się czuje ręka? Odpoczywasz? Jesteś bezpieczny. To najważniejsze.
Czwartego dnia zapytał:
Czy mogę Cię odwiedzić?
Ona się zgodziła.
Pukanie rozległo się o siódmej wieczorem. Sarah otworzyła drzwi i oto on – stał na korytarzu z jedzeniem na wynos z jednej z najdroższych restauracji w Denver. Dziś bez garnituru. Ciemne spodnie. Grafitowy sweter. Nadal powalający.
„Wyglądasz lepiej” – powiedział, uważnie przyglądając się jej twarzy.
„Wyglądam, jakbym przegrał walkę bokserską”.
Prawie się uśmiechnął. „Wyglądasz na żywą”.
Jedli. Rozmawiali. Dzielili się drobnymi fragmentami swoich historii: jej dzieciństwem w małym miasteczku w Kolorado, jego młodością w Moskwie, zanim przeprowadził się z rodziną do Stanów Zjednoczonych. Dowiedziała się, że Derrick nigdy nie był tak „powiązany”, jak udawał – był jedynie chłopcem na posyłki dla chylącej się ku upadkowi rodziny przestępczej, próbującej utrzymać resztki dawnej władzy.
Ulga ta niemal ją załamała.
„Mogłeś pójść na policję” – powiedział cicho Aleksiej.
„Myślałem… że nie dam rady.”
„Cieszę się, że tego nie zrobiłeś” – odpowiedział po prostu.
“Dlaczego?”
Jego szare oczy wpatrywały się w nią.
„Bo wtedy bym cię nie spotkał.”
Powoli, systematycznie i w sposób, który ją zaskoczył, ich więź się pogłębiała. Często ją odwiedzał. Przynosił książki. Kwiaty. Jedzenie. Słuchał – naprawdę słuchał – kiedy mówiła. Nigdy nie naciskał na więcej, niż mogła zaoferować. Nigdy jej nie dotykał, nie dając jej do zrozumienia, że to nadchodzi.
Tygodnie zamieniły się w miesiące. Wyleczyła się, fizycznie i emocjonalnie.


Yo Make również polubił
Mocny sok z buraków, marchwi, jabłka, pomarańczy i imbiru, który oczyszcza cały organizm od stóp do głów
ZNAJDŹ BŁĄD NA OBRAZKU
Sałatka, która zaskakuje przy każdym kęsie
Tropikalne Marzenie: Ciasto Ananasowo-Kokosowe Pełne Smaku i Aromatu