„Przerabiają scenariusz” – powiedziała Tessa, kiedy jej to pokazałem.
„Oczywiście, że tak” – powiedziałam. „Teraz to oni są bohaterami. Zawsze chcieli dobrze. Chcieli tylko tego, co najlepsze”. Słyszałam przyszłe monologi mojej matki jak kiepski audiobook. „Powiedzą, że usunięcie książki „obudziło mnie”.
„Nie możesz im zabronić mówić” – powiedziała Tessa. „Ale możesz zdecydować, co im dasz do pracy”.
O to właśnie chodzi w narracji.
Każdy opowiada swoją wersję.
Tylko niektórzy ludzie robią to celowo.
Wieczorem przed moim pierwszym oficjalnym wydarzeniem w Powell’s, stałam w swojej małej sypialni i ćwiczyłam czytanie na głos. Fragment, który wybrałam z rozdziału trzeciego – moment, w którym Lydia po raz pierwszy uświadamia sobie, że jej rodzina nie wierzy w jej magię – leżał wydrukowany na kartce papieru, którą trzymałam w rękach.
„Robisz to!” – zawołała Tessa z korytarza.
„Co?”
„To, że czytasz, jakby słowa mogły eksplodować, jeśli za bardzo się w nie wpatrzysz” – powiedziała, wchodząc do mojego pokoju. „Proszę”. Wyrwała mi strony z ręki. „Znowu. Ale tym razem ich nie bronisz. Zapraszasz nas do środka. Duża różnica”.
Wziąłem oddech.
Tessa uniosła strony jak scenariusz. „Dziś wieczorem rolę Naomi zagra Naomi. Akcja”.
Zaśmiałem się, rozładowując napięcie.
Potem przeczytałem jeszcze raz.
Tym razem mój głos nie zadrżał.
W Powell’s pachniało papierem, kurzem i najlepszymi wspomnieniami mojego dzieciństwa.
Pracownik poprowadził mnie przez rzędy półek do małej sceny schowanej z tyłu, prostej konstrukcji składającej się z mównicy, dwóch krzeseł i niskiego stołu zastawionego egzemplarzami Ostatniego Strażnika Smoków . Na ścianie za nią wisiał baner z dużymi, przyjaznymi literami, z napisem „WYDARZENIE AUTORSKIE”.
„Macie niezłą grupę” – powiedział pracownik, wskazując głową na grupę ludzi siedzących już na składanych krzesłach.
Skręciło mi się w żołądku.
Chloe siedziała w drugim rzędzie, ściskając swój egzemplarz książki jak talizman. Obok niej dziewczyna o turkusowych włosach i dżinsowej kurtce ozdobionej emaliowanymi szpilkami nerwowo podskakiwała, zerkając na scenę.
Na końcu pokoju, przy drzwiach, stały sztywno dwie znajome postacie.
Tata w swojej najlepszej koszuli kościelnej. Mama w swoim „ładnym” kardiganie. Oboje trzymają egzemplarze mojej książki z wciąż przyklejonymi metkami z ceną.
Oczywiście, że przyszli.
Nie przegapiliby okazji, żeby stać się częścią tej historii.
„Wszystko w porządku?” wyszeptała Tessa, pojawiając się przy moim łokciu.
„Są tutaj” – powiedziałem.
Podążyła za moim wzrokiem. „Chcesz, żeby tu byli?”
Oto było pytanie.
Czy ja?
Poczułem ucisk w piersi. Palce zrobiły mi się zimne.
Pomyślałam o pustym dokumencie na moim laptopie, migającym kursorze i o tym, jak bardzo czułam się, jakby cała moja praca została wymazana.
Potem pomyślałam o magazynie pełnym książek, o stoiskach z propozycjami pracowników i o e-mailach od czytelników, którzy już widzieli siebie w Lydii.
Moi rodzice nie mogli niczego z tego wymazać.
Powoli wypuściłem powietrze.
„Mogą tu być” – powiedziałem. „Po prostu nie mogą tu rządzić”.
„To idź i zrób to” – powiedziała Tessa, ściskając moje ramię.
Kiedy wydarzenie się rozpoczęło, podszedłem do mównicy z bijącym sercem. Mały mikrofon trzasnął, gdy go poprawiałem.
„Cześć” – powiedziałam, a mój głos lekko odbił się echem w małej przestrzeni. „Jestem Naomi Blake i podobno napisałam książkę”. Wśród publiczności rozległ się nerwowy śmiech. „Dziękuję wszystkim za przybycie i za to, że postanowiliście spędzić wtorkowy wieczór ze smokiem i dziewczyną, która nie przestaje o nim gadać”.
Przeczytałem fragment z rozdziału trzeciego.
Kiedy doszłam do fragmentu, w którym rodzice Lydii mówią jej, że magia nie istnieje, mój głos zadrżał na moment, a potem się uspokoił. Chloe otarła oczy chusteczką, której udawała, że nie ma.
Podczas sesji pytań i odpowiedzi nastolatka siedząca w pierwszym rzędzie podniosła rękę.
„Co zainspirowało rodzinę w książce?” – zapytała. „Wydawali się… naprawdę prawdziwi”.
Pytanie zawisło w powietrzu.
Za ostatnim rzędem krzeseł moi rodzice zamarli bardzo, bardzo cicho.
Mogłem skłamać.
Mógłbym powiedzieć coś niejasnego na temat „uniwersalnej dynamiki” i „napięcia między tradycją a zmianą”.
Zamiast tego uśmiechnąłem się, pokazując tylko tyle zębów, ile potrzeba.
„Krótka odpowiedź?” – zapytałem. „Ludzie latami powtarzali mi, że historie nie mają znaczenia”.
Przez tłum przeszedł cichy szmer.
„Długa odpowiedź” – kontynuowałem – „jest taka, że kiedy pisałem tę książkę, zacząłem coś zauważać: wielu ludzi kocha sztukę, o ile jest ona bezpieczna i na ich warunkach. Uwielbiają czytać, ale nie myśl o tym, że ktoś im bliski wybierze karierę pisarską. Uwielbiają muzykę, ale tylko jeśli ich dziecko uczy się czegoś „praktycznego”. Pozwoliłem, by mój wzrok powędrował w głąb sali, nie patrząc rodzicom w oczy. „Zadałem więc sobie pytanie: co się stanie, gdy dasz takiej rodzinie realną władzę nad czyjąś przyszłością? Co się stanie, gdy stwierdzą, że wiedzą, co jest najlepsze, i będą gotowi zrobić wszystko, by to wyegzekwować?”
Moje serce zabiło mocniej.
„W moim przypadku” – powiedziałem lekko – „próbowali usunąć moją książkę tydzień przed premierą tej”.
Zdziwienie, a potem niedowierzający śmiech.
„Poczekaj, serio?” krzyknął ktoś z trzeciego rzędu.
„Na serio” – powiedziałem. „Na szczęście nie wiedzieli o kopiach zapasowych, magazynach ani dziesięciu tysiącach egzemplarzy w twardej oprawie”. Rozłożyłem ręce. „Okazuje się, że nie da się przeciągnąć i upuścić smoka do kosza”.
Wszyscy się śmiali.
Na tylnej ścianie twarz taty pokryła się niepokojąco czerwonym rumieńcem. Mama zacisnęła usta, ale pozostała w miejscu, zaciskając palce na książce aż pobielałymi kostkami.
„W każdym razie” – powiedziałem – „rodzina Lydii zrodziła się z tego pytania: co się stanie, gdy ludzie, którzy powinni chronić twoje marzenia, stwierdzą, że te marzenia się nie liczą? I co trzeba zrobić, żeby w ogóle wybrać siebie?”
Nastolatek w pierwszym rzędzie powoli skinął głową, a jego oczy zabłysły.
To był moment, w którym zrozumiałem, że ta historia nie dotyczy już tylko mnie.
Po wydarzeniu podpisywałem książki.
Moje imię wydawało się surrealistyczne pod moją dłonią, atrament wciąż wilgotny, gdy kolejka czytelników wiła się obok stołu. Niektórzy byli nieśmiali, inni wylewni, jeszcze inni drżeli, podając mi swoje egzemplarze, jakby bali się, że zniknę, jeśli tylko mrugną.
„Twoi rodzice naprawdę próbowali to usunąć?” – zapytała dziewczyna o turkusowych włosach, kiedy do mnie podeszła. Trzymała w ręku plik karteczek samoprzylepnych z zapisanymi na nich imionami. „Mój ojczym wyrzucił moje portfolio artystyczne, kiedy powiedziałam, że chcę aplikować do szkoły projektowania. Myślałam, że jestem jedyna”.
„Zdecydowanie nie jesteś” – powiedziałem cicho. „Przykro mi, że cię to spotkało”.
„Schowałam mój nowy szkicownik w futerale na gitarę” – powiedziała. „On nie wie. Wciąż składam podanie”.
Na stronie tytułowej napisałem jej imię — Maya — pismem pętelkowym.
Do Mai.
Ukryj swoje smoki w miejscu, gdzie nikt nie będzie mógł ich dosięgnąć.
Szybko zamrugała i się uśmiechnęła.
„Dziękuję” – wyszeptała.
Kiedy linia się przerzedziła, rozbolała mnie ręka.
Wtedy przyszli moi rodzice.
Chloe stała kilka stóp ode mnie, nerwowa i czujna, ściskając moją książkę przy piersi jak barierę, którą mogłaby w każdej chwili rozstawić.
„Naomi” – powiedziała mama, przywołując swój najpiękniejszy kościelny uśmiech. „To było… bardzo miłe”.
Z bliska mogłem dostrzec napięcie wokół jej oczu.
„Gratulacje” – powiedział tata. Jego głos miał tę kruchą, jasną barwę, której używał, rozmawiając z ludźmi ze stowarzyszenia właścicieli domów.
„Dziękuję” powiedziałem.
Przesunął swój egzemplarz książki po stole.
„Wystarczy samo twoje imię” – powiedział. „Żadnych śmiesznych wiadomości”.
Zazwyczaj pytałem ludzi, do kogo mają się udać.
Zazwyczaj pisałem coś osobistego.
Tym razem po prostu się podpisałem.
„Jesteśmy z ciebie dumni” – powiedziała mama. Słowa brzmiały, jakby ćwiczyła je przed lustrem. „Zawsze wiedzieliśmy, że masz w sobie coś wyjątkowego”.
Chloe za nią wydała z siebie cichy, niedowierzający odgłos.
Powoli nałożyłem na długopis nakrętkę.
„Usunąłeś moją książkę” – powiedziałem cicho. „W zeszłym tygodniu”.
Uśmiech mamy błysnął. „Martwiliśmy się o ciebie. Żyłeś w świecie fantazji”.
„Żyłem w świecie, w którym ciężko na coś pracowałem, a ty nie chciałeś tego dostrzec” – powiedziałem. „Nie zadałeś pytań. Nie próbowałeś zrozumieć. Po prostu uznałeś, że wiesz lepiej i nacisnąłeś „usuń”.
Tata zacisnął szczękę. „Zrobiliśmy to, co uważaliśmy za konieczne”.
„Dla kogo?” – zapytałem. „Dla mnie? Czy dla twojego wizerunku?”
Jego wzrok powędrował po sklepie, po ludziach przeglądających towary w pobliżu, po pracowniku uzupełniającym wystawę patriotycznych zakładek do książek, wśród których znajdowała się ta sama maleńka flaga na wykałaczce.
Zniżył głos.
„To nie jest odpowiedni moment” – powiedział. „Jesteśmy w miejscu publicznym”.
„Dokładnie” – powiedziałem. „I mam kolejkę czytelników”.
To nie były dramatyczne starcia w mojej wyobraźni. Żadnych podniesionych głosów. Żadnych oczyszczających, pełnych łez przeprosin.
Tylko kilka cichych zdań, a w nich cały ciężar.
„Jeśli chcesz być częścią mojego życia” – powiedziałam spokojnym głosem – „musimy porozmawiać o tym, co się stało. Naprawdę porozmawiać. Nie udawaj, że zawsze we mnie wierzyłeś. Nie przerabiaj historii”.
Oczy mamy zabłysły. „Chcemy tylko odzyskać naszą córkę”.
„Twoja córka jest tutaj” – powiedziałem. „Ona po prostu już nie żyje według twojego scenariusza”.
Przez sekundę myślałem, że mama powie, że jej przykro.
Potem zobaczyłem, jak za jej oczami opadają żaluzje.
„Zadzwonimy do ciebie” – powiedziała, biorąc książkę. „Kiedy ochłoniesz”.
Odeszli zanim zdążyłem odpowiedzieć.
Chloe podeszła do stołu, jej oczy płonęły.
„To oni ochłonęli” – mruknęła. „Nic im nie jesteś winien, wiesz”.
„Wiem” – powiedziałem.
Wiedza i czucie nie zawsze były tym samym.
Tej nocy ktoś opublikował na TikToku klip z sesji pytań i odpowiedzi.
Roztrzęsiony film nagrany telefonem, do którego w pośpiechu dodano podpis: „Autorka mówi, że jej rodzice próbowali usunąć jej książkę tuż przed premierą” na mojej twarzy, w połowie zdania.
Do rana liczba wyświetleń wynosiła dwa miliony.
Komentarzy było mnóstwo.
Moja mama spaliła mój rękopis.
Mój tata wyrzucił mój szkicownik.
Moja ciotka mówiła mi, że piosenkarze to po prostu „nieudani aktorzy”.
Za każdym razem znaleziono rodzinę > rodzinę krwi.
Teraz jesteśmy Twoimi czytelnikami. Jesteśmy Twoimi ludźmi.
Przewijałem, aż rozbolały mnie kciuki.
Filmik pojawił się także na telefonach moich rodziców.
Chloe wysłała mi zrzut ekranu z Facebooka taty.
Opublikował niejasny status o „dzieciakach w dzisiejszych czasach”, które „oczerniają swoich rodziców w internecie dla wpływów”. Pod spodem komentarz ciotki Lindy:
Może gdyby rodzice nie usuwali swoich prac, dzieci nie miałyby historii do opowiedzenia.
„Ciocia Linda jest teraz moją ulubioną” – powiedziała Tessa, gdy jej pokazałam.
„Ona zawsze lubiła książki bardziej niż ludzi” – powiedziałem.


Yo Make również polubił
UWAGA COVID-19. Globalny alert dla osób zaszczepionych. To się im przydarzy.
wszystkich
Tak, ocet pomaga dokładnie wyczyścić pralkę: oto jak go używać
Nigdy więcej nie wyrzucisz zużytych torebek po herbacie, gdy odkryjesz ich zastosowanie