Lekarze śmiali się z „pielęgniarki-nowicjuszki” — dopóki ranny kapitan SEAL nie oddał jej hołdu 20:11 – Page 3 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Lekarze śmiali się z „pielęgniarki-nowicjuszki” — dopóki ranny kapitan SEAL nie oddał jej hołdu 20:11

Ava podeszła do jedynego krzesła naprzeciwko nich i usiadła. Położyła podkładkę na stole, grzbietem do krawędzi stołu, z dłońmi luźno złożonymi na blacie.

Czułem się, jakbym składał zeznania.

„Wiesz, dlaczego tu jesteś?” zapytała Linda.

Ava spojrzała jej w oczy. „Bo wykonałam niedozwolony zabieg w Zatoce Czwartej i przekroczyłam swoje uprawnienia jako pielęgniarka”.

Marianne Clark prychnęła. „To dość hojne określenie”.

Vargas milczał. Po prostu patrzył na nią, a w jego oczach było coś, co nie było gniewem. A może nim było, tylko nie skierowane do niej.

Linda stuknęła palcem w leżący przed nią plik. „Zapoznaliśmy się ze wstępnymi raportami z wydarzeń z wczorajszej nocy. Są… sprzeczne narracje”.

Sprzeczne, przetłumaczyła Ava. Ktoś próbował się ukryć.

„W oświadczeniu dr. Kellena” – kontynuowała Linda – „opisano pana jako osobę «niezrównoważoną emocjonalnie» i «niesubordynowaną», a także stwierdzono, że wykonał pan fasciotomię bez zezwolenia, mimo wyraźnego zakazu”.

Ava przełknęła ślinę. „Tak, proszę pani”.

„Więc przyznajesz, że nie zastosowałeś się do bezpośredniego polecenia chirurga?” – zapytała Marianne.

„Przyznaję” – powiedziała Ava – „że pod presją czasu podjęłam inną decyzję medyczną, opierając się na doświadczeniu zdobytym w podobnych przypadkach nagłych schorzeń naczyniowych”.

Marianne zmrużyła oczy. „Doświadczenie w terenie”. Słowa te zabrzmiały niemiłosiernie. „To nie pole bitwy. To szpital kliniczny”.

Vargas się poruszył. „Z szacunkiem, Marianne…”

„Z całym szacunkiem” – przerwała mu ostro – „moje pielęgniarki nie są kowbojami bojowymi. Nie tną bez rozkazu. Nie stosują nieudokumentowanych technik, które mogłyby doprowadzić ten szpital do bankructwa”.

Linda uniosła rękę. „Trzymajmy się planu”. Odwróciła się z powrotem do Avy. „Pani Hayes, co dokładnie pani zrobiła?”

Ava powoli wciągnęła powietrze.

„Pacjentka zgłosiła objawy zespołu ciasnoty przedziałów powięziowych i zbliżającego się zapadnięcia tętnicy” – powiedziała klinicznym, spokojnym głosem. „Wcześniejsza fasciotomia była niekompletna. Ucisk tkanek blokował przepływ krwi. Chirurg prowadzący podjął decyzję o amputacji”.

„A ty się nie zgodziłeś?” zapytała Linda.

„Uważałam, że kończyna jest do uratowania” – odpowiedziała Ava. „Widziałam podobne urazy w strefach działań wojennych. Wykonałam rozluźnienie powięziowe w obrębie kości promieniowej, aby zmniejszyć ucisk i przywrócić krążenie. Przepływ krwi powrócił natychmiast”.

Marianne zabębniła palcami o stół. „Ciągle powtarzasz „klasa techniczna”, jakby to był certyfikat, który tu uznajemy”.

„Nie chodzi o rozpoznanie” – powiedziała cicho Ava. „Chodzi o to, czy ramię jest nadal przytwierdzone dziś rano”.

Zapadła dłużąca się cisza.

Vargas odchrząknął. „Wciąż ma rękę”.

Linda zacisnęła szczękę. „On też został zakodowany w oddziale ratunkowym”.

Dłoń Avy zacisnęła się na podkładce.

„Tak” – powiedziała. „I przyprowadziłam go z powrotem”.

Vargas skinął głową. „Byłem tam na tym etapie”.

Marianne rzuciła mu spojrzenie. „Miguel…”

Uniósł rękę. „Ona się nie myli. Cokolwiek jeszcze powiemy w tym pokoju, nie udawajmy, że nie uratowała mu kończyny i życia”.

„Nie o to chodzi” – warknęła Marianne. „Chodzi o protokół. Odpowiedzialność. Łańcuch dowodzenia. Każda pielęgniarka w tym budynku obserwuje, co tu robimy. Jeśli wyjdzie z tego pokoju bez konsekwencji, jaki to będzie sygnał?”

„Wciąż są w tym szpitalu ludzie gotowi działać, gdy czas się skończy” – powiedział Vargas.

Linda powoli pocierała skronie. „Wpadamy w spiralę. Pani Hayes, czy rozumie pani odpowiedzialność, jaka grozi szpitalowi, jeśli pielęgniarka wykona zabieg chirurgiczny bez zezwolenia?”

„Tak, proszę pani.”

„Ale i tak to zrobiłeś.”

Ava pomyślała o tej chwili, o fioletowej skórze, o słabnącym pulsie, o tym, jak wzrok Cole’a Harrisona utkwił w niej, jakby była ostatnią trwałą rzeczą w rozpadającym się świecie.

„Tak”, odpowiedziała.

“Dlaczego?”

Ava spojrzała jej w oczy.

„Bo mnie o to poprosił” – powiedziała. „Bo się na to zgodził. Bo wiedział, kim jestem, zanim jeszcze założyłam ten uniform. I bo wiedziałam, że jeśli poczekam na salę operacyjną, amputują mi kończynę, którą umiałam uratować”.

Marianne prychnęła. „Umiałeś ratować. Słyszysz siebie? Taka arogancja…”

Drzwi za Avą otworzyły się z cichym kliknięciem.

Wszyscy się odwrócili.

Kapitan Cole Harrison wszedł do pokoju.

Miał na sobie szare spodnie dresowe, granatową koszulkę i temblak. Jego zranione ramię było owinięte i uniesione, ale miał wyprostowaną postawę i bystre spojrzenie. Niewyraźna szpitalna bransoletka opinała jego nadgarstek. Pielęgniarka u jego boku krążyła niespokojnie, ale on uniósł zdrową rękę.

„Mam to” – mruknął.

„Kapitanie, nie możesz jeszcze wstać” – zaprotestowała pielęgniarka.

Zignorował ją i spojrzał prosto na Lindę.

„Proszę pani” – powiedział. Jego głos wciąż brzmiał szorstko, ale niósł się. „Słyszałem, że omawiała pani mój przypadek bez obecności pacjenta”.

Linda uniosła brwi. „Kapitanie Harrison, to spotkanie kadrowe, a nie…”

„Z całym szacunkiem” – powiedział, powtarzając wcześniejsze słowa Marianne, ale z żelazną stanowczością – „na waszym spotkaniu personalnym chodzi o to, czy ukarać kobietę, która uratowała mi rękę i życie. Chciałbym więc być na sali”.

Marianne się zirytowała. „Ochrona nie powinna była cię tu wpuścić…”

Vargas stanął w połowie drogi. „W porządku. Pozwól mu usiąść”.

Cole zajął puste krzesło obok Avy. Ostrożnie opadł na krzesło, zaciskając szczęki na ten ruch, po czym uspokoił się, oddychając powoli. Z bliska Ava dostrzegła delikatny połysk potu na linii jego włosów.

Tak czy inaczej przyszedł.

„Avo” – powiedział cicho – „wszystko w porządku?”

Spojrzała na niego. Pytanie było tak absurdalne, że aż się roześmiała.

„Czy nie powinnam cię o to pytać?” odpowiedziała.

W kąciku jego ust pojawił się cień uśmiechu.

Linda odchrząknęła. „Kapitanie Harrison, jestem Linda Park, główna administratorka. To poufna sprawa działu kadr. Nie jestem pewna…”

„Zrzekam się poufności” – powiedział Cole. „Z mojej strony. Możesz to umieścić w dowolnym pliku, który piszesz”.

Marianne pokręciła głową. „To nie tak…”

Zwrócił się do niej.

„Dyrektorze Clark” – powiedział. „Był pan kiedyś pielęgniarzem, prawda?”

Uniosła brodę. „Nadal jestem”.

„Więc wiesz, jak to wygląda, kiedy kończyna jest bliska śmierci” – powiedział spokojnie. „Wiesz, jak to jest, kiedy nie możesz nic zrobić, tylko patrzeć”.

Coś błysnęło w jej oczach. Może jakieś wspomnienie. Pacjent, którego straciła.

„Tak”, odpowiedziała krótko.

„No cóż, jestem tutaj” – powiedział. „Z obiema rękami. Bo ona nie stała tam i nie patrzyła”.

Skinął głową w stronę Avy.

„Powiedziałem jej, żeby to zrobiła” – dodał. „Dałem jej pozwolenie. Podpisałem się ustnie, jako pacjent, w pełni świadomy ryzyka”.

„To nie zmienia zakresu jej działalności” – powiedziała Marianne, ale w jej głosie słychać było już nutę przytłumienia.

„To zmienia narrację” – mruknął Vargas.

Linda przekartkowała akta. „Kapitanie Harrison, twój stopień to…?”

„Dowódco poruczniku” – powiedział. „Seal Team Seven. Jestem też synem doktora Vargasa”.

Wzrok Avy powędrował w stronę Vargasa.

Zamknął na chwilę oczy, po czym otworzył je ponownie. Przyznanie się do winy ciążyło mu na sercu.

„Cóż” – powiedziała powoli Linda. „To komplikuje sprawę”.

„Nie jestem tu jako jego syn” – powiedział Cole. „Jestem tu jako mężczyzna, który widział, jak podjęła właściwą decyzję, kiedy nikt inny w tym pokoju nie potrafił wyjść poza własne protokoły”.

Spojrzał na Avę.

„Widziałem kiepskich medyków” – powiedział cicho. „Takich, którzy zamierają, potykają się albo kłamią. Ava Hayes do nich nie należy. To dzięki niej żyję. Dwa razy”.

Ava wpatrywała się w blat stołu. Słowa wydawały się jednocześnie ciężarem i powietrzem.

Linda odchyliła się do tyłu. Przyjrzała się Avie, potem Cole’owi, a potem grubemu stosowi raportów o incydentach.

„Pani Hayes” – powiedziała w końcu – „ze względu na potencjalne ryzyko odpowiedzialności i fakt, że wykonała pani nacięcie wykraczające poza zakres jej uprawnień, musimy zareagować. Jednakże…” Spojrzała na Vargasa, a potem z powrotem na Avę. „Zwolnienie pani w tych okolicznościach byłoby nie tylko niesprawiedliwe, ale i nie do obrony, biorąc pod uwagę konsekwencje”.

Marianne zesztywniała. „Linda…”

„Jesteśmy szpitalem” – powiedziała ostro Linda. „Naszym zadaniem jest utrzymanie ludzi przy życiu. Ona to zrobiła”.

Ponownie spojrzała na Avę.

„Zostajesz wysłany na płatny urlop administracyjny do czasu pełnego przeglądu twoich kwalifikacji i konsultacji z państwową komisją pielęgniarską” – powiedziała. „W tym czasie nie możesz ćwiczyć na sali. Dzisiaj oddasz swoją odznakę i kody dostępu”.

Słowa te zabrzmiały jak cios zadany ciosowi, a nawet złagodzone zostały przez dodanie „z wynagrodzeniem”.

Urlop administracyjny.

Uprzejmy sposób powiedzenia: nie ufamy komuś w kwestii pacjentów, dopóki nie podejmiemy decyzji, czy się go pozbyć.

„Tak, proszę pani” – odpowiedziała cicho Ava.

„To nie jest werdykt” – dodała Linda. „To pauza”.

Marianne skinęła głową raz, ostro. „Nie możemy mieć chaosu na sali operacyjnej”.

Vargas uważnie obserwował Avę. „Nie możemy sobie pozwolić na wyrzucenie jedynej osoby w tym pomieszczeniu, która zauważyła, co się dzieje” – powiedział cicho.

Linda zamknęła teczkę. „To spotkanie zostało odroczone. Kapitanie Harrison, proszę wrócić do swojego pokoju. Pani Hayes, proszę poczekać na zewnątrz. Ktoś z działu kadr panią odbierze”.

Wszyscy wstali.

Zaszurały krzesła. Przesunięto papiery. Mężczyzna w granatowym garniturze na zewnątrz ponownie otworzył drzwi.

Ava z przyzwyczajenia sięgnęła po swoją podkładkę, zdając sobie sprawę, że to nic nie da, jeśli nigdy więcej jej nie weźmie do ręki.

Cole lekko dotknął jej zdrowego łokcia swoją zdrową ręką.

„Jeszcze nie przestałem o ciebie walczyć” – powiedział cicho.

„Dość już zrobiłeś” – mruknęła.

„Nie zgadzam się” – odpowiedział.

Poszedł za pielęgniarką.

Przez chwilę Ava po prostu stała w drzwiach sali konferencyjnej, czując dziwne uczucie dezorientacji związane z wyjściem z jednego pola bitwy na drugie.

Następnie wyszła na korytarz.

I znalazła kogoś, kto na nią czekał.

Opierał się nonszalancko o ścianę naprzeciwko drzwi, z rękami w kieszeniach ciemnej marynarki, która nie do końca ukrywała sylwetkę kogoś, kto więcej czasu spędzał na podciąganiu się niż na papierkowej robocie. Może po czterdziestce. Gładko ogolony. Włosy krótko przycięte po bokach. Nie miał na sobie białego fartucha ani odznaki, ale jego oczom nic nie umykało.

„Bosman Hayes” – powiedział.

Ta ranga podziałała na nią jak zimna woda.

Nie słyszała tego od siedmiu lat.

„Już nie” – odpowiedziała automatycznie.

Uśmiechnął się lekko. „Maryna tak nie twierdzi”.

Jej ramiona się napięły. „Kim jesteś?”

Wyprostował się i podał rękę.

„Komandorze Reidzie Lawsonie” – powiedział. „Specjalne Oddziały Wojenne Marynarki Wojennej. Szukałem pana”.


Zjechali windą na parter, bo Lawson powiedział, że nienawidzi zamkniętych pomieszczeń ze szklanymi ścianami i ludzi udających, że nie słuchają.

Ava stała w kącie, luźno skrzyżowała ramiona na piersi i wpatrywała się w zmieniające się numery pięter.

„Spokojnie” – powiedział Lawson. „Gdyby mieli cię aresztować, wysłaliby dwóch żandarmów i funkcjonariusza JAG, a nie mnie”.

„To ma mi poprawić humor?” – zapytała.

„To zależy” – powiedział. „Czy myśl o byciu potrzebnym nadal na ciebie działa?”

Zacisnęła szczękę. „Po co?”

Drzwi otworzyły się na główny hol. Poranne światło wlewało się przez szklaną fasadę. Rodziny wchodziły szurając nogami, popijając kawę i martwiąc się. Wolontariusze pchali wózki inwalidzkie. Gdzieś nad głową interkom ogłaszał godziny odwiedzin.

Lawson skinął głową w stronę cichej wnęki obok kaplicy, gdzie stało kilka krzeseł, częściowo ukrytych za doniczkową rośliną.

„Chodź ze mną” – powiedział.

Poszła za nim, każdy krok był kompromisem między przyzwyczajeniem a niechęcią.

Siedzieli naprzeciwko siebie, a witraże kaplicy rzucały stonowane kolory na podłogę między nimi.

Lawson oparł przedramiona na kolanach.

„Oficjalnie” – powiedział – „jestem tu, żeby przeprowadzić rutynową obserwację żołnierza SEAL, który ucierpiał w wypadku podczas ćwiczeń. Nieoficjalnie…” Spojrzał jej w oczy. „Jestem tu, bo ten „wypadek podczas ćwiczeń” nie ma sensu”.

Brwi Avy zmarszczyły się. „Myślisz, że to nie był wypadek?”

„Myślę” – powiedział powoli – „że ten sam człowiek, który przeżył dwie tury w Anbarze, nie tracąc nawet palca, nie ma nagle niemal zmiażdżonej ręki i uszkodzonej tętnicy promieniowej w wyniku «błędnie ocenionego ataku» na zamkniętym kursie w obecności funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa”.

Ava odwróciła wzrok, patrząc na dziecko toczące zabawkową ciężarówkę po poręczy krzesła, podczas gdy jego matka cicho rozmawiała przez telefon.

„Co to ma wspólnego ze mną?” zapytała.

Lawson uśmiechnął się bez cienia humoru. „Byłeś w pokoju, kiedy prawie stracił rękę. Widziałeś uraz. Dotknąłeś go. Naprawiłeś go”.

Pokręciła głową. „Naprawiłam uszkodzenie naczyniowe. To nie mówi mi, kto ani dlaczego podłożył ładunek”.

„Nie” – zgodził się. „Ale jest coś jeszcze”.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni, wyciągnął złożoną kartkę papieru i podał jej ją.

Ava zawahała się, ale rozłożyła książkę.

To nie był papier. To było wydrukowane zdjęcie. Ziarniste, zrobione z daleka, w powiększeniu. Konwój na irackiej pustyni. Humvee z otwartymi drzwiami. Dym.

Poczuła skurcz w żołądku.

Znała ten obraz.

Nie dlatego, że widziała to już wcześniej.

Ponieważ była w tym obecna.

Ale Lawson nie wskazywał na pojazd.

Stuknął palcem w róg zdjęcia, na którym dwie postacie wyglądały ledwie jak sylwetki. Jedna ciągnęła drugą.

„To ty” – powiedział. „A to Cole Harrison”.

Ava przełknęła ślinę.

„I właśnie tam, poza kadrem, jakieś dwadzieścia sekund później?” – kontynuował Lawson. „Wtedy Aaron Price wykonał strzał, który był ci przeznaczony”.

Świat się zawęził.

„Dlaczego mi to pokazujesz?” wyszeptała.

„Bo ładunek wybuchowy, który przewrócił tego Humvee” – powiedział Lawson – „był wyposażony w detonator, którego wcześniej nie widzieliśmy na scenie. Bo zasadzka na Route Anbar nie była przypadkowa. I bo w zeszłym tygodniu saperzy znaleźli ten sam charakterystyczny przewód na ładunku, który o mało nie odciął Cole’owi ręki”.

Jej serce stanęło.

„To niemożliwe” – powiedziała.

„Też tak myślałem” – powiedział Lawson. „Dopóki nie zobaczyłem raportów. Ten sam producent. Ten sam wzór. Inny kontynent”.

Wpatrywała się w zdjęcie.

Piasek. Dym. Migawka chwili, którą zapamiętała bardziej dźwiękiem i zapachem niż wzrokiem.

„Myślisz, że ktoś, kto tam nas namierzył, ma na celowniku także i tutaj?” – powiedziała.

„Myślę, że ktoś, kto sprzedawał zaawansowane detonatory naszym wrogom za granicą, ma krajowy kanał dystrybucji” – powiedział. „I bardzo im zależy na tym, żeby pewni żołnierze SEALs nie dali się zwieść”.

Jej oczy podniosły się gwałtownie. „O czym rozmawiać?”

Odchylił się do tyłu. „O tajnej operacji ewakuacyjnej w prowincji Anbar, która poszła nie tak. O liście nazwisk, która zniknęła wraz z dyskiem twardym na zniszczonym laptopie. O radiooperatorze, który zmarł, zanim zdążyliśmy go zapytać, co widział”.

„Aaron” – wyszeptała.

„Aaron” – powtórzył Lawson.

Zapadła między nimi cisza.

„Przez siedem lat” – powiedział – „karzesz się za tamten dzień. Myślisz, że go zawiodłeś. Myślisz, że powinieneś był zrobić więcej”.

Wzdrygnęła się.

Słowa Harrisona z korytarza pobrzmiały jak echo.

Zginął ratując cię.

„Nie wiesz, o czym myślałam” – mruknęła.

Spojrzenie Lawsona odrobinę złagodniało.

„Trzymałeś się z dala od cywilizacji” – powiedział. „Żadnych świadczeń dla weteranów. Żadnych grup resocjalizacyjnych. Tułałeś się między trzema stanami, zanim tu trafiłeś. Brałeś nocne zmiany, stanowiska w rejestrze, wszystko, co pozwalało ci zniknąć w odznakach i harmonogramach. To nie przypadek, sierżancie”.

Ostrożnie złożyła zdjęcie wzdłuż zagięć.

„Nie jestem już podoficerem” – powiedziała. „Jestem pielęgniarką na urlopie administracyjnym”.

„Na razie” – powiedział. „Ale jakkolwiek się nazywasz, fakt jest taki: kiedy życie Cole’a Harrisona wisiało na włosku w tym budynku, zrobiłeś to, co zawsze. Pobiegłeś w stronę ognia”.

Przemknęło jej wspomnienie — jej buty dudniły na szpitalnym korytarzu na dźwięk niebieskiego kodu, smak adrenaliny przypominający miedź.

„Nie miałam wyboru” – powiedziała.

„Zawsze jest wybór” – odpowiedział Lawson. „Niektórzy zamierają. Inni uciekają. Ty działasz”.

Spojrzała na niego.

„O co więc mnie pytasz?” zapytała.

Spojrzał jej w oczy.

„Nie proszę cię o ponowne zaciągnięcie się do wojska” – powiedział. „Proszę cię tylko, żebyś pomógł nam dopilnować, żeby to, co wydarzyło się na Route Anbar, nie powtórzyło się tutaj. Żeby ktokolwiek próbował skończyć to, co zaczął z Harrisonem, nie dostał drugiej szansy”.

Dreszcz przeszedł jej po kręgosłupie.

„Jeszcze jeden strzał?” powtórzyła.

Lawson skinął głową w stronę sufitu.

„Myślisz, że ten kod niebieski w trybie odzyskiwania był przypadkowy?” – zapytał cicho.

Jej gardło się zamknęło.

„Mówisz, że ktoś manipulował jego monitorami” – powiedziała. „Jego lekami”.

„Mówię” – odpowiedział Lawson – „że zespół ratunkowy zgłosił rozbieżność między tym, co było w jego karcie, a tym, co było w jego linijce. I że pielęgniarka, która to zauważyła, to była pani”.

Obrazy, którym nie zdążyła się dokładnie przyjrzeć, nabrały ostrości – worek z kroplówką, etykieta lekko przesunięta w bok, komora kroplówki, która wydawała się odrobinę zbyt pełna.

„Myślałam…” Przełknęła ślinę. „Myślałam, że to tylko błąd w dawkowaniu.”

„Może i tak było” – powiedział. „Ale biorąc pod uwagę wszystko inne? Nie lubię zbiegów okoliczności”.

Na chwilę zamknęła oczy.

„Czego ode mnie potrzebujesz?” – zapytała w końcu.

Lawson uśmiechnął się lekko, jak ktoś, kto w końcu ustawił figurę tak, aby dobrze leżała na szachownicy.

„Twoje oczy” – powiedział. „Twoja pamięć. Twój instynkt. Chcę, żebyś opowiedział mi o każdej sekundzie tego raportu z wypadku na szkoleniu i o każdej sekundzie tego, co wydarzyło się w sali pogotowia. Chcę, żebyś pomógł mi zobaczyć to, co wszyscy inni przeoczyli”.

„A co jeśli powiem nie?” – zapytała.

Wzruszył ramionami. „W takim razie podziękuję ci za uratowanie jednego z moich operatorów i życzę powodzenia na… urlopie administracyjnym”.

Słowa zabrzmiały ciężko.

Mogła wrócić do domu. Zatracić się w na wpół rozpakowanych pudłach i cichym szumie lodówki. Czekać na list z rady pielęgniarskiej, który zadecyduje, czy kiedykolwiek jeszcze wejdzie na ostry dyżur z identyfikatorem.

Albo mogła zrobić to, czego pragnęła każda komórka jej ciała, ilekroć w snach słyszała strzały.

Biegnij w stronę ognia.

Ava wpatrywała się w zdjęcie, które trzymała w dłoni.

Niewidzialny duch Aarona siedział na jego krawędzi.

„Jeśli ci pomogę” – powiedziała powoli – „to nie będzie miało miejsca w rejestrach. Moi pacjenci są najważniejsi. Nie zamienię tego szpitala w miejsce zbrodni, chyba że będzie to absolutnie konieczne”.

Lawson skinął głową. „Słusznie.”

„A jeśli to śledztwo dotknie mojej licencji”, dodała, „to powiedz zarządowi wprost, co zrobiłam dla Harrisona. Wszystko”.

Usta Lawsona wykrzywiły się.

„Więc masz pewne warunki” – powiedział.

„Mam już dość pozwalania innym ludziom pisać moje raporty” – odpowiedziała.

Wyciągnął rękę.

„Zgoda” – powiedział.

Zawahała się, ale uścisnęła rękę.

Jego uścisk był mocny i ciepły. Przykuł ją do tej chwili.

„Dobrze” – powiedział. „Bo mam przeczucie, że będziemy cię potrzebować szybciej, niż którekolwiek z nas by chciało”.


Jej mieszkanie było małe i funkcjonalne, dokładnie takie, jakie lubiła — na ścianach nie było niczego, czego nie dałoby się wcisnąć do pudełka w mniej niż godzinę.

Tej nocy siedziała na skraju sofy, kubek z nietkniętą herbatą stygł na stoliku kawowym, a światła miasta słabo migotały przez żaluzje.

Jej odznaka leżała między jej palcami.

Albo tego, co kiedyś było jej odznaką.

Przesunęła kciukiem po pasku magnetycznym, po logo szpitala. Teraz, kiedy nie otwierał żadnych drzwi, wydawał się dziwnie cięższy.

W telewizji jakiś nocny program kryminalny szeptał o podejrzanych, motywach i cudach medycyny sądowej. Przyciszyła to. Po Iraku fikcja o niebezpieczeństwie wydawała się nijaka i nieciekawa.

Jej telefon zawibrował na stole.

Nieznany numer.

Prawie to zignorowała. Lata instynktu przetrwania podpowiadały jej, że odbieranie nieznanych telefonów po północy to zły nawyk.

Ale pomyślała o Lawsonie. O Harrisonie. O Aaronie.

Podniosła ją.

„Hayes.”

„Zawsze taki formalny” – cicho przeciągnął znajomy głos. „Wiesz, że jesteś poza służbą, prawda?”

Jej ramiona nieco się rozluźniły.

„Cole” – powiedziała.

Zachichotał. „Brzmisz na zaskoczoną.”

„Bardziej zaskoczyło mnie to, że udało ci się wybrać numer telefonu jedną ręką, będąc pod wpływem morfiny” – powiedziała.

„Nie obrażaj moich umiejętności” – odpowiedział. „Robiłem trudniejsze rzeczy z poważniejszymi kontuzjami”.

„Jak tam ramię?” zapytała.

„Nadal przypięte” – powiedział. „Sprawdzam co piętnaście minut, żeby mieć pewność”.

Uśmiechnęła się wbrew sobie.

„A reszta z was?” zapytała.

Przez chwilę milczał.

„Żyję” – powiedział w końcu. „Dzięki tobie. Jeszcze raz”.

Zapadła cisza, tym razem nie ciężka, lecz pełna emocji.

„Administracja ci dokucza?” – zapytał.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

5+ ukrytych cech ludzkiego ciała, których prawdopodobnie nigdy nie zauważyłeś

Trimetyloaminuria, czasami nazywana „syndromem zapachu rybiego”, jest niezwykle rzadką chorobą metaboliczną, na którą cierpi około 100 osób na całym świecie ...

Faszerowane krążki cukinii

Sugestie: Cukinię pokroić w grube plastry i usunąć głąb, tworząc krążki. Doprawić solą i odstawić. Jajko roztrzepać w misce, dodać ...

Zachowaj ten przepis w bezpiecznym miejscu, ponieważ jest prawdziwym skarbem. Wysłalam go tym, którzy mnie przywitali.

1 ząbek czosnku (opcjonalnie) Sól i pieprz do smaku Trochę oliwy z oliwek lub soku z cytryny, aby dodać specjalnego ...

Doświadczenie Jeśli bardziej interesują Cię naturalne cuda, kurkumę możesz wykorzystać dla swojego zdrowia.

Pasta do zębów z kurkumą : Aby zrobić pastę, wymieszaj niewielką ilość proszku z kurkumy z wodą i dobrze wymieszaj ...

Leave a Comment